Amber Gold - koniec złotych zysków

Zapomniane Amber Gold

Minęły już ponad dwa lata od upadku gdańskiego parabanku, który oszukał 18 tysięcy osób na kwotę 851 milionów złotych. Ponad dwa lata bez konkretów. Prokuratorzy błądzący we mgle szukali złota nawet w Australii. Bez większych rezultatów. Zupełnie rozmyty i wyłączony został natomiast z ogólnego planu śledztwa istotny wątek pierwszych lokat. Tymczasem do skarbówek wzywani są poszkodowani przez Marcina P.

Robimy wszystko, by zamknąć sprawę - tak co trzy miesiące mówią prokuratorzy prowadzący jedną z najważniejszych spraw w kraju. Od przeszło dwóch lat dziewięcioro prokuratorów pracuje nad rozwikłaniem zagadki powstania i funkcjonowania piramidy finansowej Amber Gold. Jak na razie niewiele ustalono, a śledztwo, które ma status najpilniej strzeżonego, stoi w miejscu, co widać m.in. po czasie jego trwania.

Topnieją szanse na rekompensatę

Nie jest prawdą, jak próbują nam wmawiać śledczy, że dokładne przeprowadzenie śledztwa wymaga długiego czasu. Z doświadczeń i przykładów polskiej prokuratury wynika, że niemal każde śledztwo im dłużej jest prowadzone, tym trudniej jest je w całości wyjaśnić, przez co w ogromnej większości ciężko jest doprowadzić do wykrycia i skazania winnych. Kiedy w Ameryce wybuchła afera Bernarda Madoffa, śledztwo trwało pół roku, a skala sprawy była przecież o wiele większa niż Amber Gold. W dwa lata po wybuchu afery Bernard Madoff był już po pierwszym roku odsiadki (z łącznego wyroku 150 lat więzienia). Jako ciekawostkę z dziedziny drobiazgowości amerykańskich śledczych trzeba nadmienić, że cały majątek Madoffa zlicytowano, łącznie z jego jedwabnymi skarpetkami i chustkami. A u nas? Co z tego, że Marcin P. wraz z żoną Katarzyną P. przebywa w areszcie, systematycznie przedłużanym co trzy miesiące, jeśli poszkodowani zapewne jeszcze przez wiele lat nie będą mieli cienia szans na jakikolwiek procent zwrotu utraconych pieniędzy. Jeśli w ogóle kiedykolwiek dojdzie do tego, że z majątku, jaki do tej pory przejął syndyk, cokolwiek dostaną. Przed wymaganiami oszukanych klientów są jeszcze przecież zaległości spółki wobec państwa i urzędów skarbowych. Obecnie majątek, jaki udało się zabezpieczyć, wart jest ok. 110 mln złotych. Ostateczna wartość może się jeszcze pomniejszyć, bo wiele zabezpieczonych rzeczy nie zostało wystawionych na licytację, a ich wartość z każdym dniem spada - jak choćby: meble, sprzęt komputerowy czy kartony służbowych ubrań pracowników Amber Gold i należących do nich linii lotniczych OLT Express. Jest niemal pewne, że wiele z tych zabezpieczonych rzeczy nie zostanie sprzedane w ogóle.

Reklama

Dziennikarskie tajniki Amber Gold

Afera Amber Gold na światło dzienne wychodziła w ogromnych bólach. Dziennikarze śledczy "Superwizjera", flagowego programu stacji TVN, posiadając informacje o Amber Gold i specyfice lokat, jakie oferowano klientom, nie podjęli tematu. Dziennikarz śledczy Witold Gadowski - niegdyś szef telewizyjnej Jedynki - napisał o tym artykuł. Wynikało z niego, że dziennikarze z pełną premedytacją zaprzestali interesowania się sprawą oszustw Marcina P. i jego firmy. Grupa poszkodowanych przez Amber Gold, na podstawie informacji ujawnionych przez Gadowskiego, wniosła do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa z paragrafu 119 Kodeksu karnego, który mówi o naciskach i kryminalnych próbach wpływania na zachowanie innych osób. - Co się stało dalej z tym śledztwem, nie wiem, nie zostałem poinformowany w tej sprawie - mówił w rozmowie z "Gazetą Finansową" Witold Gadowski. Sama prokuratura nie udziela informacji w tej sprawie. Inną istotną rzeczą, którą dziennikarze pomijają, jest to, że Marcin P. był sponsorem cyklu programów w paśmie porannym wspomnianej już stacji - pod tytułem "Wniebowzięte" przeprowadzono casting, w którym nagrodą główną było otrzymanie pracy stewarda w OLT Express - liniach lotniczych, których głównym udziałowcem było Amber Gold. Co ciekawe, na archiwalnych stronach internetowych TVN o "Wniebowziętych" próżno szukać informacji, w jakich liniach lotniczych pracę miała dostać zwyciężczyni konkursu. Całość emisji tego programu, będącego zarazem reklamą nowych wtedy linii lotniczych, kosztowała ponad 20 mln złotych - takie informacje przekazała osoba związana ze spółką Marcina P.

Tajemnice pierwszych lokat

W każdej piramidzie finansowej kluczową rolę odgrywają zawsze pierwsze lokaty i umowy. Czyli te, które jako jedyne mają szansę na całościowe powodzenie i otrzymanie odsetek. Nie jest łatwo otrzymać ogromne lokaty na początku trwania takiego biznesu. Drobne lokaty zwykłych klientów nie powodują wzrostu i tempa rozwoju przestępczego procederu. I tutaj w grę mogą wchodzić lokaty na wielomilionowe kwoty od osób, które mają "wiedzę tajemną" o danym biznesie i są pewne, że ich zysk będzie w 100 procentach wypłacony. Powoduje to tym samym zastrzyk wielomilionowy, który może tylko nakręcić kolejnych chętnych do powierzenia takiej spółce pieniędzy do obrotu na lokatach. Na ten problem zwracałem już uwagę w książce "Afery III RP" (pod redakcją Aleksandra Majewskiego), gdzie mogłem z grubsza opisać istotę Amber Gold. To wiąże się też z tym, co w 2012 r. o lokatach mówił minister konstytucyjny rządu Donalda Tuska.

Co wie minister finansów?

Pamiętamy zapewne wystąpienie ministra finansów w sejmowej debacie na temat Amber Gold z 30 sierpnia 2012 r. - czyli kilkanaście dni po ogłoszeniu upadłości spółki z Gdańska. Minister wymieniał wtedy największe wpłaty na lokaty Amber Gold. Największa lokata, według informacji ówczesnego ministra Jacka Rostowskiego, wynosiła trzy miliony złotych. Jednak ciekawsze byłoby dowiedzieć się, kiedy owe miliony zostały wpłacone, a tego już minister nie powiedział. Z informacji, jakie udało mi się uzyskać, wynika, że tych lokat było kilkanaście i że zostały wpłacone na samym początku. Wydawałoby się, że pociągnięcie aspektu właśnie tych pierwszych lokat w Amber Gold mogłoby doprowadzić do sedna sprawy, a jeśli nie sedna, to na pewno zbliżyć się do mechanizmu powstania Amber Gold, trudno bowiem uwierzyć w tezę, że Marcin P. i jego żona sami stworzyli tak kompatybilny na wielu płaszczyznach instytucji rządowych proceder oszukiwania klientów. Tego wątku się nie bada. Został on zarzucony argumentem "niekompletności dokumentów", przez to mało wiarygodnych, jeśli zwrócić uwagę na ciągoty do fałszowania dokumentów przez Marcina P. Śledczy mają więc argument za tym, by tę kwestię pominąć. Jest też inna rzecz. Według łódzkiej prokuratury z opinii wydanej przez specjalistyczną firmę, która zbadała kompleksowo analizę finansowo-ekonomiczną spółki Amber Gold, a która ma służyć przede wszystkim do ustalenia faktycznych źródeł finansowania jej działalności, sposobu i poziomu osiąganych przez nią zysków i struktury wydatków, wynika, że Marcin P. nie był wspierany finansowo z zewnątrz. Ta opinia biegłych jest niezwykle istotna w dalszej części śledztwa, może bowiem zaważyć na tym, czy w ogóle afera Amber Gold zostanie kiedykolwiek wyjaśniona.

Kłamstwa prokuratury czy ministra?

W lipcu 2013 r. (a więc na kilka miesięcy przed wydaniem opinii o tym, że Marcin P. nie był wspierany żadnymi większymi środkami pieniężnymi z zewnątrz) tygodnik "Newsweek" opublikował informację, jakoby w Amber Gold założono tylko cztery lokaty w złoto przekraczające wartość miliona złotych, a sama prokuratura ma wiedzę tylko o dwóch takich lokatach. Pojawia się więc pytanie, skąd wiedzę o pierwszych lokatach miał ówczesny minister finansów. Skąd informacja, że największa z lokat wynosiła aż trzy miliony złotych? Jest też informacja trochę groteskowa, bo prokuratura w swoich aktach zawarła informację, że Marcin P. rozpoczynał swój "złoty biznes", mając na koncie zaledwie kilkaset złotych. Czy w tej sprawie komuś zależy na tym, by w kwestii pierwszych lokat wprowadzić informacje kierujące prokuratorów na ślepy tor?

Wątek służb z lokatami w tle

"Gazeta Polska Codziennie", z którą współpracowałem przy ujawnianiu nagrania z prezesem Sądu Okręgowego w Gdańsku Ryszardem Milewskim (będącego zarazem odpryskiem nieprawidłowości w trójmiejskim wymiarze sprawiedliwości co do sprawy Amber Gold), ujawniła informację o inwestowaniu pieniędzy ze środków operacyjnych Agencji Wywiadu w lokaty Amber Gold. Jednak rzeczniczka MSW, która nadzoruje AW, Małgorzata Woźniak zaprzeczyła tym doniesieniom. Pamiętać jednak trzeba, że owe środki operacyjne służb wykorzystywane są do ich ustawowych zadań, a te zawsze są niejawne, przez co od razu nasunąć może się myśl, że środki te tak naprawdę nie podlegają żadnej kontroli. W tej sprawie zostało wszczęte postępowanie w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie z zawiadomienia byłego już posła PiS Tomasza Kaczmarka. Śledztwo prowadzone przez warszawską prokuraturę bada okoliczność defraudacji środków z funduszu operacyjnego, należącego do Agencji Wywiadu. Śledztwo jest tajne i prokuratura na jego temat nie udziela żadnych informacji, jest nawet problem z otrzymaniem informacji o dacie, od kiedy jest prowadzone. Z moich informacji wynika, że idzie o zniknięcie kilku milionów złotych. I jeśli teraz porównać to z "tajemnymi lokatami" Amber Gold, czy nie zachodzi podejrzenie faktycznego wykorzystania pieniędzy służb do uruchomienia gdańskiego parabanku? Dla prokuratorów powinien to być jasny sygnał, że coś w tej sprawie jest nie tak. Prokuratorzy powinni w pierwszym zakresie ustalić daty powstania tych pierwszych znaczących lokat i możliwie jak najbardziej dokładny czas, kiedy zorientowano się w Agencji Wywiadu, że być może ktoś zdefraudował tak pokaźną kwotę pieniędzy. Może być tak, że prokuratura nie dysponuje jednak całościowym materiałem odnośnie do wiedzy o wszystkich lokatach.

Pod koniec października tego roku na klatce schodowej jednej z gdańskich kamienic znaleziono dokumenty z lokat, które, jak twierdzi sam syndyk Józef Dębiński, wcześniej nie były mu znane. W tej sprawie wszczęte zostało odrębne śledztwo. W całej sprawie pojawia się też wątek udziału Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i dwóch sporządzonych notatek. Jedna z nich, fałszywa, która za pomocą jednego z oficerów agencji trafiła do mnie, oraz druga - prawdziwa, do której również miałem dostęp, mówiła o tym, że premier Donald Tusk miał wiedzę znacznie wcześniej, niż deklarował o tym w mediach, iż Amber Gold to piramida finansowa. Na tej podstawie premier miał powiadomić swojego syna, by ten przestał pracować dla Marcina P. - bo przypomnijmy: Michał Tusk był zatrudniony w liniach lotniczych OLT Express należących do P. Jednak to śledztwo z wątkiem notatek, szczególnie tej jednej, objęte jest tajemnicą. Co znamienne, jako osobie, która pierwsza publicznie mówiła o Amber Gold, o tym, że zamieszane w sprawę są służby, i tak naprawdę dzięki moim materiałom media szerzej zainteresowały się sprawą, mam postawione zarzuty, a kilka dni temu z redaktora naczelnego "Gazety Polskiej Codziennie" zdjęto tajemnicę dziennikarską, tak by mógł odpowiedzieć o mojej współpracy z gazetą sprzed dwóch lat. Premier wskazywał na moją osobę podczas konferencji 13 września 2012 r., kiedy po publikacji nagrania z sędzią Ryszardem Milewskim w wątku Amber Gold oburzony mówił do dziennikarzy, że odpowiednie służby powinny pociągnąć do odpowiedzialności autora materiału. Mam teraz wrażenie, że prokuratura usłużnie wykonuje wskazanie Donalda Tuska z tamtego właśnie dnia.

Dziwne zachowania urzędów państwa

To, że prokuratorzy błądzą, to jedno. Dochodzi do sytuacji, że śledczy szukają złota w Australii. Z jednej strony trudno za to krytykować prokuraturę, ale z drugiej nasuwa się pytanie, czy prokuratorzy poprawnie sporządzili plan śledztwa. Od niego zawsze zależy sukces. Często dezinformowanie wprowadzone do akt śledztwa kończy się niepowodzeniem i rozmyciem sprawy. Prokuratura Generalna przeznaczyła na nie specjalne środki, a sama analiza przepływów finansowych spółki kosztowała milion złotych. Jeśli więc, szukając złota, prokuratorzy urządzają sobie wycieczki na Antypody, to robi się nieciekawie, kiedy okazuje się, że trop ten był błędny. Prokuratura nie ujawniła, czy w ogóle prokuratorzy lecieli do Australii, a jeśli tak, to ilu ich poleciało. Komunikat oficjalny stanowi o wniosku formalnym skierowanym wyłącznie do Australii. Co więcej, urzędy skarbowe postanowiły zainteresować się osobami, które lokowały pieniądze na lokatach w firmie Marcina P. Są oni wzywani do składania wyjaśnień, wszczynane są postępowania wyjaśniające. Chodzi o ustalenie, skąd osoby deklarujące dochody w wysokości - powiedzmy - 30 tysięcy złotych rocznie nagle złożyły na lokatach Amber Gold kilkanaście tysięcy złotych. Osobom niepotrafiącym udowodnić pochodzenia środków grożą wysokie grzywny, nawet do siedmiu tysięcy złotych od każdych 10 tysięcy z lokaty w Amber Gold. Te informacje nie przebijają się w ogóle do mediów. Często są to rodzice osób pracujących za granicą, które do Polski transferowały swoje zarobki, aby rodzice mogli je zainwestować. Państwo, które miało obowiązek dbać o obywatela, dziś staje się surowym katem, starając się pociągnąć do odpowiedzialności właśnie takie osoby.

Możliwy udział polityków?

Kiedy w Sejmie przepadł wniosek o powołanie w sprawie Amber Gold komisji śledczej, zrodziły się przypuszczenia, że Platforma Obywatelska boi się dalszych kompromitujących ją powiązań z firmą Marcina P. Praca syna premiera to tylko jedna z wielu kompromitacji. Zupełnie inną kwestią była znajomość P. z gdańskimi prominentnymi politykami Platformy Obywatelskiej, którzy nawet w ramach reklamy na płycie lotniska przeciągali liną samolot linii OLT Express. Czyżby Donald Tusk bał się, że gdy zgodzi się na komisję śledczą w tej sprawie, może to być początek jego szybkiego końca? W wypadku afery hazardowej to przyzwolenie było dane, bo Tusk wiedział, że prawnie nic na niego nie ma, co najwyżej ucierpi na tym Grzegorz Schetyna, bo afera hazardowa dotyczyła kręgów wrocławskich. W wypadku Amber Gold chodziło o matecznik Platformy. Tutaj nie można było sobie pozwolić na komisję śledczą. Zbyt wiele było do stracenia. A szkoda, bo w jednej z ostatnich rozmów ze mną, zanim go aresztowano, Marcin P. przyznał, że chciałby powołania komisji śledczej. Pytanie, dlaczego mu na tym zależało. Czy może chciał postraszyć polityków Platformy tym, co na nich ma, a co może ujrzeć światło dzienne? Tego jeszcze nie wiemy. Do czasu wyjścia P. z aresztu. Próbowałem kontaktować się z adwokatem Marcina P., ale nie odpowiedział na moją prośbę o rozmowę. Łukasz Daszuta to gdański prawnik, z którym ciężko jest się skontaktować wszystkim dziennikarzom. Od samego początku był zatrudniony w firmie Amber Gold.

Paweł Miter

Gazeta Finansowa
Dowiedz się więcej na temat: Amber Gold | zapomnienie | Gold | parabanki | niezapomniany | amber
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »