Rafinerie pod klimatyczną presją

Przedstawiciele polskich rafinerii narzekają, że Bruksela w ramach polityki klimatycznej robi wszystko, by faktycznie unicestwić ich branżę na Starym Kontynencie.

O tym, że Unia faktycznie wygania przemysł rafineryjny z Europy, przekonany jest Marek Sokołowski, wiceprezes i dyrektor ds. produkcji i rozwoju Grupy Lotos. Jak podkreśla, na Starym Kontynencie około 20 rafinerii jest dziś w trakcie zamykania. Powodem są coraz niższe marże rafineryjne (choć tę tendencję zaburzyło akurat ostatnie kilka miesięcy), a także rosnący import produktów naftowych ze Wschodu. Długoterminowe perspektywy makroekonomiczne dla tego sektora, związane m.in. ze skutkami rewolucji łupkowej w USA, również nie wyglądają dobrze.

Między Rosją a USA

Zapotrzebowanie na paliwa w Europie w ostatnich latach się zmniejsza, a zdolności przerobowe europejskich rafinerii spadają jeszcze bardziej - to proces trudny do zahamowania.

Reklama

Znaczną presję na rafinerie w Europie wywiera rosnący import gotowych wyrobów naftowych ze Wschodu, głównie z Rosji. Przez lata kraj ten dostarczał na europejski rynek głównie surową ropę, ale w ostatnich latach gruntownie modernizuje przemysł rafineryjny - jest w stanie produkować paliwa, spełniające wyśrubowane unijne normy środowiskowe. I z coraz lepszym skutkiem lokuje w Europie gotowe produkty naftowe.

- Jeszcze kilka lat temu do Europy trafiało dziennie łącznie ok. 100 tys. baryłek produktów naftowych z Rosji. Szacuje się, że teraz może to być już ok. 400 tys. baryłek dziennie, a w okolicach roku 2020 import może wzrosnąć nawet do 1 mln baryłek - prognozuje Sokołowski. Tymczasem 100 tys. dziennie to wielkość produkcji przeciętnej europejskiej rafinerii.

Ale to nie koniec kłopotów. Rewolucja łupkowa w USA sprawiła, że Amerykanie z największego na świecie importera ropy i paliw stali się w tej mierze praktycznie samowystarczalni. Nie mogą wprawdzie (jeszcze?) eksportować ropy - (od 40 lat obowiązuje prawny zakaz) - ale ograniczenie importu sprowokowało znaczącą nadwyżkę surowca na światowym rynku i bezradność europejskich eksporterów paliw.

- Rokowania dla marży rafineryjnej w Europie nie są najlepsze. Według niektórych szacunków w 2016 r. może ona wynieść średnio zaledwie 30 centów na baryłce, a w 2017 r. 80 centów - w porównaniu do ok. 5 dol. obecnie, i ponad 7 dol. w latach 2007-08 - ocenia Janusz Wiśniewski, ekspert rynkowy, były wiceprezes PKN Orlen.

I dorzuca: - Dodatkowo na horyzoncie rysuje się prawdziwe tsunami węglowodorowe nadchodzące z USA, które wywrze poważny wpływ na branże naftową i petrochemiczną - i to niezależnie od losów negocjowanej właśnie umowy o wolnym handlu pomiędzy UE i USA. Przewiduje się, że nawet 40 proc. wytworzonych za Oceanem produktów tych branż wyląduje w Europie.

Trudno, coraz trudniej

Rafineria to dość prosta konstrukcja. O jej efektywności decyduje cena ropy, ceny energii, czyli najczęściej gazu i koszty logistyki. By zyskownie przetwarzać ropę naftową, trzeba mieć te trzy czynniki pod kontrolą.

- Sytuacja i perspektywy dla tego przemysłu w Europie są złe, bo mamy w regionie relatywnie drogą ropę w porównaniu do innych części świata, relatywnie wysokie koszty energii (ceny gazu), wysokie i nieelastyczne koszty pracy, a także horrendalnie bezsensowne wymagania co do emisji gazów cieplarnianych i jakości paliw, niespotykane nigdzie indziej na świecie - wylicza Wiśniewski.

Wiele też wskazuje, że Europa stanie się w nadchodzących latach celem ekspansji eksportu także z Bliskiego Wschodu i z Indii. Tylko na Bliskim Wchodzie w budowie są dziś trzy megarafinerie, przerabiające po ok. 400 tys. baryłek dziennie, co daje 20 mln ton rocznie: dwie powstaną w Arabii Saudyjskiej, jedna w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.

Wszystko to sprawia - jak przekonuje Wiśniewski - że wykorzystanie zdolności przerobowych europejskich rafinerii będzie musiało się zmniejszać, a rynek - skurczyć. To wyzwanie, przed którym stoi europejski rynek rafineryjny.

Wprawdzie obie główne polskie rafinerie należą do najefektywniejszych zakładów na kontynencie, a groźba zamknięcia wisi raczej nad niedoinwestowanymi zakładami przerabiającymi do 5 mln ton ropy rocznie, ale trudno powiedzieć, by pogarszająca się sytuacja europejskiego przemysłu rafineryjnego nie niepokoiła szefów krajowych koncernów.

Grupa Lotos planuje przeznaczyć część wpływów z niedawnej emisji nowych akcji na kolejną inwestycję, poprawiającą efektywność gdańskiego zakładu - tzw. instalację opóźnionego koksowania (DCU). Inwestycja (ponad 2 mld zł, oddanie do użytku w 2017 r.) pozwoli na eliminację nieopłacalnego ciężkiego oleju opałowego ze struktury uzyskiwanych produktów. Dzięki temu wytwarzanie wysokomarżowych paliw motorowych wzrośnie do 900 tys. ton rocznie. Spółka zakłada, że uruchomienie DCU powiększy marżę rafineryjną o ponad 2 dol. na baryłce.

Także PKN Orlen nie zasypia gruszek w popiele - idzie m.in. o optymalizację procesów i załóg w kierunku doskonałości operacyjnej, poprawę efektywności energetycznej, czy zmniejszenie wskaźników zużycia na jednostkę przerobionej ropy.

- Prowadzimy w tej chwili wiele inwestycji prośrodowiskowych, będących efektem zobowiązań, które Polska przyjęła na siebie w ramach UE - potwierdza Piotr Chełmiński, członek zarządu Orlenu ds. energetyki i rozwoju. Chodzi o kilkaset milionów złotych na instalacje odsiarczania i odazotowania w Płocku plus kilka mniejszych inwestycji.

- Oczywiście można powiedzieć, że te pieniądze dałoby się zainwestować gdzieś indziej, ale z drugiej strony pamiętajmy, gdzie jesteśmy zlokalizowani. Można też uznać, że to także zobowiązanie związane ze społeczną odpowiedzialnością biznesu - komentuje Chełmiński.

Innowacyjne rozwiązania, inwestycje w poprawę efektywności i konkurencyjności działań na rynku powinny być, zdaniem Pawła Olechnowicza, prezesa Grupy Lotos, priorytetem polityki klimatycznej UE - konsekwencją tego podejścia powinno być to, że nowe instalacje przemysłowe emitują o wiele mniej dwutlenku węgla.

Chełmiński zwraca zaś uwagę na to, że Polska nie miała tak dużo czasu, by przystosować się do nowych regulacji, jak kraje tzw. starej Unii - dlatego ten proces jest dla nas relatywnie trudniejszy.

- Wszystko, co uda nam się z UE wynegocjować w kwestii odroczenia wymagań związanych z wprowadzaniem polityki klimatycznej, jest na pewno przez przemysł mile widziane. To czasami nie tylko poprawia, ale wręcz utrzymuje naszą konkurencyjność. Pamiętajmy, że cena energii za Oceanem jest trzy razy niższa niż w Europie - podkreśla.

Piotr Apanowicz

Więcej informacji w portalu "Wirtualny Nowy Przemysł"

Pobierz darmowy program do rozliczeń PIT

Dowiedz się więcej na temat: koncerny paliwowe | Orlen | lotos | koncern | paliwa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »