Nie demonizujmy sprawy frankowiczów

Banki, wspierane przez KNF, wykorzystują sprawę frankowiczów dla podgrzewania atmosfery w nadziei, że uda się przenieść ryzyko kursowe i ryzyko złych kredytów na finanse publiczne i ogół klientów - twierdzi prof. Grażyna Ancyparowicz.

Błażej Torański: Czy banki powinny wziąć odpowiedzialność za kredyty frankowe? W końcu Polacy, podpisując umowy, wiedzieli o ryzyku kursowym.

Prof. Grażyna Ancyparowicz: Problem polega na tym, że nie wiadomo, czy kredytobiorcy w momencie zaciągania zobowiązania zdawali sobie sprawę z istnienia tego ryzyka. A jeśli tak, to - jako inwestorzy nieprofesjonalni (bo do tej kategorii należą detaliczni klienci banków) - powinni byli zostać szczegółowo poinformowani, jakiego rodzaju zagrożenia niesie zadłużanie się na kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat w obcej walucie. Tak nakazuje prawo międzynarodowe oraz nasza ustawa o obrocie instrumentami finansowymi. Ponieważ istnieje uzasadnione podejrzenie, że banki - zresztą nie tylko polskie - postępowały niezgodnie z MiFID, sprawą zajęła się Komisja Europejska, lecz zapewne długo trzeba będzie czekać na ostateczny werdykt. Tymczasem rośnie presja, aby problem frankowiczów rozwiązać jak najszybciej na gruncie polskiego prawa, tak jak uczyniły to przed nami inne kraje.

Reklama

Frankowicze argumentują, że banki, składając im ofertę, nie informowały rzetelnie o tym, że kurs szwajcarskiej waluty może przekroczyć 5 zł. Reklamowały za to "najkorzystniejszą ofertę".

- Jeden z najwybitniejszych znawców rynków finansowych, nieżyjący już profesor Stanisław Rączkowski, powiedział kiedyś: "gdyby ktoś zdołał przewidzieć kurs waluty, byłby bez żadnego wysiłku najbogatszym człowiekiem na świecie". Banki nie mogły zatem przewidzieć, jak będzie w przyszłości kształtował się kurs naszej waluty w stosunku do waluty szwajcarskiej. Mogły natomiast zabezpieczyć się przed zmianą kursu PLN/CHF, a ich detaliczni klienci takiej szansy nie mieli. Ulegali reklamom, bo napływ dewiz do Polski w latach 2006-2008 spowodował, że kredyt we frankach mógł wydawać się łatwiejszy w obsłudze niż ten sam kredyt nominowany w wysoce nadwartościowym złotym.

Krzysztof Oppenheim, doradca finansowy, widzi w kryzysie frankowym czterech winowajców: bank, państwo polskie - jako regulatora, Komisję Nadzoru Finansowego i klientów. Kto najbardziej zawinił?

- Wszyscy. Można by dodać jeszcze piątego, największego winowajcę - Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który wraz z Bankiem Światowym wymusił na nas reformy w duchu Konsensusu Waszyngtońskiego, a tym samym uniemożliwił sprawowanie skutecznego nadzoru nad całą gospodarką, nie tylko nad rynkiem finansowym. Swoją drogą, ciekawe, dlaczego tyle uwagi poświęcamy frankowiczom, a nikt nie zająknął się nawet słowem o decyzji Leszka Balcerowicza, który trzykrotnie nieoczekiwanie i arbitralnie podniósł stopy procentowe kredytów na przełomie stycznia i lutego 1990 r. Lichwiarskie odsetki obciążały całą kwotę zadłużenia, przyspieszając bankructwo 2/3 polskich przedsiębiorstw w tzw. sektorze uspołecznionym. Miało to katastrofalny wpływ na rynek pracy i system ubezpieczeń społecznych.

Komisja Nadzoru Finansowego wydała w lipcu 2006 r. słynną Rekomendację "S", ograniczającą przyznawanie kredytów, ale ograniczenia w gruncie rzeczy były nieznaczne i nie zahamowały owczego pędu na zadłużanie się we franku. KNF nie powinna była ostrzej reagować?

- Jak? Spekulacyjna bańka na rynku nieruchomości narastała w tym czasie nie tylko w Polsce, ale wszędzie. Złoty piął się niebezpiecznie szybko w górę, bez żadnej reakcji ze strony NBP, może dlatego, że coraz wyższa aprecjacja złotego ułatwiała obsługę długu publicznego. Krótko mówiąc: doraźne profity, nie tylko banków, przesłoniły zdrowy rozsądek osób kierujących instytucjami odpowiedzialnymi za stabilność polskiego sektora finansowego.

Kolejna rekomendacja KNF - "T" z lutego 2010 r. - zabiła rynek kredytów hipotecznych i budownictwo.

- Nie zabiła. Po pierwsze, nie mamy rynku kredytów hipotecznych, a jedynie rynek zabezpieczonych hipotecznie kredytów na nieruchomości mieszkaniowe. Po drugie, pękła bańka spekulacyjna, nic więcej. Stałoby się tak, niezależnie od rekomendacji "T". Ceny nieruchomości urosły w Polsce nadmiernie, więc konieczna była korekta. Rynek deweloperski szybko wrócił do równowagi, a teraz znów kwitnie ze szkodą dla innych form budownictwa mieszkaniowego.

Prof. Witold Modzelewski od dawna stawia pytanie: czy udzielanym przez banki "kredytom frankowym" odpowiadały zaciągnięte przez te banki kredyty w tej walucie, czy też nie było tu jakichkolwiek franków albo były to kwoty o niewspółmiernie niskim poziomie? Pyta, czy "kredyt frankowy" nie był kolejnym "wynalazkiem" rynków finansowych po to, aby zarobić na swoich klientach? Pani podziela ten punkt widzenia?

- Banki są instytucjami komercyjnymi, więc muszą zarabiać. Nie ma w tym niczego złego, pod warunkiem, że ponoszą konsekwencje błędnych decyzji. Fakt, że nie zawsze tak się dzieje, jak dowodzi tego choćby ostatni kryzys finansowy, potocznie określamy mianem subprime. Wracając do meritum: kredyty nominowane w walutach obcych to w istocie złożone produkty finansowe, w Polsce obecne niemal od początku transformacji ustrojowej, początkowo wykorzystywane w ograniczonym zakresie, głównie w promocji sprzedaży samochodów. Trudności piętrzą się w przypadku kredytów na nieruchomości mieszkaniowe, gdyż zobowiązania są zaciągane na bardziej odległy termin niż w przypadku innych kredytów dla ludności. Mamy więc synergię; na ryzyko kredytowe nakładają się inne rodzaje ryzyka, w tym także ryzyko kursowe.

Jakie - wedle pani wiedzy - zyski osiągnęły banki z tytułu udzielania tych kredytów? W mediach krążyła kwota 50 mld zł.

- Nie dysponuję danymi, które pozwoliłyby mi zweryfikować poprawność tego szacunku.

Aktualnie straty z tytułu różnic kursowych szacuje się na 30-40 mld zł.

- To nie są straty, ale utracone potencjalne korzyści.

Czy zarządy banków dostały premie lub nagrody za te operacje?

- Wieść gminna głosi, że istnieje ścisły związek między wynikiem finansowym a premiami dla kierownictwa banków. Wiadomo również, że pracownicy operacyjni muszą wykazać się odpowiednimi efektami sprzedaży, pod rygorem utraty posady.

Gdzie powędrowały zyski banków z tych operacji: wytransferowano je za granicę czy wypłacono w formie dywidend?

- Z danych statystycznych wynika, że zyski banków w znacznej części wykorzystano na podniesienie ich kapitałów własnych, m.in. w związku z ograniczeniem zasilania utworzonych w Polsce filii przez macierzyste korporacje. Jednak znaczną część wypłacono jako dywidendy i wytransferowano za granicę. Drenaż kapitału jest konsekwencją decyzji prywatyzacyjnych sprzed lat. Dotyczy całej naszej gospodarki, nie tylko sektora bankowego.

Kredyty walutowe to kwadratura koła, czy też da się je rozwiązać systemowo?

- Tylko w takim przypadku, jeśli okaże się, że działania banków były niezgodne z prawem europejskim. Albo jeśli większość parlamentarna zdecyduje, że ze względów politycznych opłaca się zrobić prezent frankowiczom.

PO i PiS walcząc o głosy wyborców przedstawiły dwa rozbieżne rozwiązania. Wedle ustawy autorstwa PO, która wróciła z Senatu, bank wyliczyłby różnicę między obecnym zadłużeniem a hipotecznym, jakby klienci wzięli przed laty kredyt w złotych. Czy umorzenie połowy tej kwoty przez bank i zamiana drugiej połowy na preferencyjny kredyt jest dobrym dla klientów rozwiązaniem?

- Oba projekty to nic innego jak oręż w walce o głosy frankowiczów. Nikt nie interesuje się losem tych, którzy zaciągnęli zabezpieczone hipotecznie kredyty mieszkaniowe w złotych. Nikogo nie interesuje, co się stanie, jeśli przyspieszy inflacja, a rekordowo niskie stopy procentowe zaczną rosnąć, a wraz z nimi koszty obsługi zadłużenia w złotych. Nikogo nie interesuje los ludzi eksmitowanych, bo nie mają środków na opłacenie czynszu. Jeśli idzie o rozwiązania systemowe, to uważam, że zamiast wyrzucać publiczne pieniądze na promocyjne programy w rodzaju "Mieszkanie Dla Młodych" czy "Rodzina na Swoim", należy jak najszybciej zrehabilitować i przywrócić do łask spółdzielczość mieszkaniową, a dla najuboższych rozwinąć budownictwo socjalne.

Wiele wskazuje na to, że PO dzięki ustawie o pomocy dla frankowiczów nie zyska politycznie. Czy projektowi nie grozi, że do wyborów zakopany zostanie w komisji sejmowej, a potem odejdzie w zapomnienie?

- Inicjatywa pomocy dla frankowiczów to działania pozorowane. Trzeba wykazać, że rząd rządzi. Nawet wtedy, gdy przemieszcza się Pendolino z jednego miasta do drugiego.

Maciej Łopiński, szef doradców prezydenta Andrzeja Dudy powiedział agencji Reuters, że wariant ustawy o restrukturyzacji hipotecznych kredytów walutowych, dzielący koszty i przewalutowania po połowie między banki a klientów, nie jest satysfakcjonujący. Czy banki powinny ponieść większą odpowiedzialność?

- Jeśli zawiniły, to tak. Nie można jednak karać banków w przypadkach, gdy działały zgodnie z prawem ani wymuszać na nich szczególnego traktowania jednej grupy klientów kosztem pozostałych.

Od dawna nad frankowiczami wiszą obawy, że banki spróbują pozbyć się niespłacanych kredytów. Jest w tej pogłosce ziarno prawdy?

- Po to mamy instytucję windykacji niespłacanych terminowo zobowiązań i handel długami.

Czy Komisja Nadzoru Finansowego nie powinna przygotować rekomendacji, która zabroni bankom wyzbywania się kredytów hipotecznych do czasu przeprowadzenia stress testów na osłabienie złotego w stosunku do franka?

- Nie demonizujmy sprawy frankowiczów. Banki, wspierane przez KNF, świetnie ją wykorzystują dla podgrzewania atmosfery w nadziei, że uda się przenieść ryzyko kursowe i ryzyko złych kredytów na finanse publiczne i ogół klientów. Sprawa, choć indywidualnie trudna, nie zagraża stabilności rynku finansowego w Polsce. Mamy o wiele większe problemy z innymi grupami klientów niż frankowicze. Na koniec lipca br. kredyty ze stwierdzoną utratą wartości udzielone gospodarstwom domowym wyniosły 40 mld zł (w tym mieszkaniowe ok. 12 mld zł), tak sklasyfikowane kredyty udzielone małym i średnim przedsiębiorstwom ponad 22 mld zł. Innymi słowy: udział "złych" kredytów mieszkaniowych wyniósł ok. 3 proc. portfela tych kredytów, ale aż 12 proc. portfela kredytów konsumpcyjnych. Na tym samym poziomie utrzymują się od dłuższego czasu utracone kredyty udzielone małym i średnim przedsiębiorstwom. Pomoc publiczna w restrukturyzacji tych należności byłaby mile widziana. Jest więc o co walczyć.

Gdyby wyniki stress testów okazały się niepomyślne dla banków, czy zagraniczne spółki matki nie powinny dokapitalizować swoich spółek córek w Polsce?

- Spółki matki zrobią to, co uznają za stosowne z własnego punktu widzenia. Z pewnością nie będą kierowały się zaleceniami KNF.

Na ile sensowne jest straszenie opinii publicznej, że propozycje PiS mogą doprowadzić do niewypłacalności niektórych banków, a w najgorszym wypadku zagrozić stabilnością finansową Polski?

- To element kampanii wyborczej, nic więcej.

Czy ustawa o upadłości konsumenckiej, dająca sądom możliwość redukcji niespłacalnego zadłużenia nie jest wystarczającą gwarancją bezpieczeństwa dla frankowiczów?

- Jest. Nie ma powodu, żeby jedną grupę dłużników traktować w sposób szczególny. Chyba, że zostanie bezspornie udowodnione, że doszło do złamania prawa regulującego obrót instrumentami finansowymi. Wtedy sprawę personalnej odpowiedzialności za dramat frankowiczów powinien rozstrzygnąć Trybunał Konstytucyjny, niezależnie od wyroków sądów powszechnych.

Co radziłaby pani profesor frankowiczom, którzy znaleźli się w dramatycznej sytuacji? Często dochodzi do rozwodów, nawet samobójstw.

- Samobójstwa z przyczyn ekonomicznych zdarzają się w Polsce niestety zbyt często, ale żadna ustawa nie powstrzyma desperatów. Frankowicze powinni mierzyć siły na zamiary, zamiast liczyć na cudowne uwolnienie od podjętych zobowiązań. Państwo nie może bowiem amortyzować skutków nabycia toksycznych produktów finansowych, tylko dlatego, że niektórym obywatelom wydawały się one atrakcyjne. Ta zasada obowiązywała, gdy straty wynikały z braku dostatecznej informacji o podejmowanym ryzyku, jak w przypadku niesymetrycznych umów na opcje czy polisolokat. Zgodnie z tą zasadą, na żadną rekompensatę nie mogą liczyć ofiary przestępczej działalności instytucji finansowych, czego najbardziej jaskrawym dowodem jest afera Amber Gold.

Czy zna pani przypadki, że banki z własnej woli dzielą się z klientami kosztami drogiego franka? Restrukturyzują zadłużenia?

- Nie mam wglądu w politykę kredytową poszczególnych banków ani w ich relacje z konkretnymi klientami. Wiem jednak, że żaden bank nie jest zainteresowany doprowadzeniem do upadłości dużej grupy swoich klientów, gdyż sam poniósłby z tego tytułu gigantyczne straty. Jestem więc pewna, że dojdzie - prędzej czy później - do uporządkowania rynku kredytów na nieruchomości mieszkaniowe. Także tych nominowanych we frankach i innych walutach obcych.

Błażej Torański

Gazeta Bankowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »