Naturalny trend aprecjacji złotego

Złoty pozostanie w kilkuletniej perspektywie raczej silną walutą. Nie jest przecież przypadkiem, że złoty, czeska korona i węgierski forint doświadczyły w ostatniej dekadzie silnej realnej aprecjacji.

Złoty pozostanie w kilkuletniej perspektywie raczej silną walutą. Nie jest przecież przypadkiem, że złoty, czeska korona i węgierski forint doświadczyły w ostatniej dekadzie silnej realnej aprecjacji.

Napis na okładce GB nr 6/2002 informujący, że zdaniem profesora Edmunda Pietrzaka "łatwo zmierzyć, jak bardzo nasza waluta jest przewartościowana" jest tak dalece sprzeczny z dorobkiem ekonomii ostatnich lat, że skłonił mnie do przeczytania długiej rozmowy.

Niełatwo zmierzyć

Jak to jest z mierzeniem "przewartościowania" walut - Edmund Pietrzak twierdzi, że "łatwo też zmierzyć, jak bardzo nasza waluta jest przewartościowana. (...) Jeśli przyjmiemy, że w 1990 roku realny efektywny kurs złotego do koszyka ponad czterdziestu walut wynosił 100, to w połowie grudnia 2001 r. zwiększył się do prawie 185". W następnym zdaniu, odpowiadając na pytanie, czy wobec tego właściwa cena dolara to 7 złotych, autor konstatuje, że "rzadko która waluta (...) może w dłuższym okresie utrzymać to modelowe 100".

Reklama

Modelowe 100- O czym jest tu mowa- Jest chyba zupełnie oczywiste, że fakt nazwania poziomu z 1990 r. setką nie ma żadnego związku z uznaniem setki za poziom równowagi. Sama koncepcja poziomu równowagi realnego kursu walutowego jest raczej trudna do zdefiniowania, co zresztą Edmund Pietrzak przyznaje ("ale co to znaczy, że kurs jest właściwy lub nie" Według jakich kryteriów to mierzyć?). W takim jednak razie mówienie (na podstawie przytoczonych danych), że wenezuelski boliwar jest najbardziej przewartościowaną walutą świata, a złoty drugą z kolei nie ma absolutnie żadnego uzasadnienia.

Przytoczone liczby świadczą jedynie o tym, że w okresie od 1990 r. do grudnia 2001 r. boliwar w największym stopniu realnie aprecjował, a złotówka nieco tylko mniej. Nie ma to żadnego związku z kursami równowagi, bo nie wiemy ani jak daleko od kursu równowagi była każda z walut w 1990 r., ani jak zmienił się ten teoretyczny poziom równowagi do końca ubiegłego roku. Jedyne, co w miarę na pewno wiadomo o poziomach równowagi kursów walutowych to tyle, że zmieniają się one w czasie dla każdego kraju. Można przy tym śmiało postawić tezę, że ten teoretyczny realny kurs równowagi złotego jest obecnie wyższy (więcej dolarów i euro można kupić za jednego złotego) niż w 1990 roku.

Profesor Pietrzak chciałby osłabienia złotego "chociażby dla ratowania eksportu". Jak bardzo? Pada tu konkretna propozycja. Trzymając się indeksu z poziomem ustalonym na 100 w 1990 roku, Edmund Pietrzak sugeruje (przykładowo) zejście ze 185 do 140. Jak dowiedzieć się, jakiemu nominalnemu kursowi to odpowiada? "Trzeba (...) policzyć. (...) Powiedzmy, że ten referencyjny kurs wymiany mógłby wynosić około 4,6 złotego za dolara". Na pewno? Według danych NBP średni kurs dolara w grudniu 2001 r. był równy 4,01 złotego. Jeśli to odpowiadało poziomowi indeksu 185, to indeks 140 odpowiada kursowi 5,3 złotych za dolara.

Pietrzak uważa, że Polska wybrała najlepszy wśród krajów postsocjalistycznych model polityki kursowej.

Chciałby jednak, aby NBP interweniował na rynku walutowym w celu osłabienia złotego. Z drugiej strony jest przekonany, że w perspektywie wieloletniej nasza waluta musi słabnąć. Chciałby też uniknąć kryzysu walutowego rozumianego jako gwałtowne i znaczące osłabienie kursu. Jako czarny scenariusz rysuje obraz, w którym po ostrym konflikcie z rządem, RPP jest zmuszona do znacznej obniżki stóp procentowych. Wtedy inwestorzy "mogliby posłać złotego na poziom 5 złotych za dolara, albo jeszcze niżej". 5 złotych za dolara to osławiony indeks kursu realnego na poziomie 149... Trochę trudno złożyć to wszystko w spójną całość.

Pułapki interwencji

Przyjrzyjmy się jednak przez chwilę samemu postulatowi interwencji NBP na rynku walutowym. Koncepcja ta nasuwa szereg wątpliwości. Skupowanie obcych walut przez bank centralny oznacza zwiększenie podaży pieniądza, co z pewnym opóźnieniem skutkuje wyższą inflacją, a zatem realną aprecjacją waluty krajowej. Możliwa jest co prawda sterylizacja, ale to wymusza utrzymywanie wyższych stóp procentowych, co stymuluje napływ kapitału, a więc znów presję aprecjacyjną. Łatwo można znaleźć się w błędnym kole. Jest jeszcze jeden problem z proponowaną przez Edmunda Pietrzaka polityką interwencji NBP w celu osłabienia złotego. Otóż, jak uczy przykład innych krajów, takie postępowanie jest po prostu mało skuteczne. Bank JP Morgan, na którego wyliczenia kursów realnych powołuje się autor, w lecie zeszłego roku analizował doświadczenia Czech i Słowacji z interwencjami walutowymi. Wyniki nie były zachęcające - skutek interwencji był widoczny tylko w krótkim czasie, w dłuższym natomiast nie były one w stanie zahamować trendu realnej aprecjacji obu koron.

Ciekawa jest też wypowiedź dotycząca zastąpienia złotego przez euro przed przystąpieniem do Unii Europejskiej. Edmund Pietrzak słusznie zwraca uwagę na formalne i polityczne kłopoty związane z taką strategią. Jednak przytoczone argumenty ekonomiczne zdają się być zupełnie chybione. Obawia się on bowiem przejścia na euro przy przewartościowanym kursie złotego. Chciałby wobec tego także opóźnienia wejścia do strefy euro normalną drogą (tzn. przez ERM2). A przecież, jeśli skupić się na kwestii odpowiedniego poziomu kursu, to wcześniejsza jednostronna euroizacja daje Polsce znacznie większe pole manewru. Umożliwia bowiem przeprowadzenie odpowiednio dobranej dewaluacji złotówki przy tej operacji. Przy drodze tradycyjnej można co najwyżej mieć nadzieję, że kurs złotego samoistnie osłabnie. To jednak, wbrew opinii profesora Pietrzaka, nie jest pewne.

Pozostanie silny

Szczerze mówiąc, istnieją poważne powody by sądzić, że złoty pozostanie w kilkuletniej perspektywie raczej silną walutą. Nie jest przecież przypadkiem, że złoty, czeska korona czy węgierski forint doświadczyły w ostatniej dekadzie silnej realnej aprecjacji. Jest to raczej regułą niż wyjątkiem w przypadku krajów transformacji. Wspólną ich cechą jest na ogół wyższy wzrost produktywności pracy i kapitału niż w krajach rozwiniętych. Ma to wpływ na tempo wzrostu płac i przez tzw. efekt Harroda-Balassy-Samuelsona na wyższy poziom inflacji. Waluty tych krajów mają zatem tendencję do realnej aprecjacji, przy czym, co należy podkreślić, aprecjacja wynikająca z tego efektu nie wiąże się ze zmniejszeniem konkurencyjności kraju. Jest raczej efektem wzrostu konkurencyjności.

Polityka kursowa, czy szerzej, polityka monetarna to sprawy poważne. Ich prowadzenie ma istotny wpływ na funkcjonowanie gospodarki. Kraje transformacji przyjęły w przeszłości różne rozwiązania w tym zakresie i mają odmienne doświadczenia. Niedalekie już członkostwo szeregu krajów w Unii Europejskiej, a potem także w Unii Gospodarczej i Walutowej (UGW) stawia przed nimi nowe wyzwania. Dyskusja o optymalnych rozwiązaniach dla polityki monetarnej i kursowej, szczególnie w okresie przed wstąpieniem do UGW, jest w Polsce bardzo potrzebna. Musi to być jednak dyskusja rzetelna i oparta na faktach.

Autor jest ekonomistą związanym z Ośrodkiem Studiów Wschodnich i Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych (CASE)

Odpowiedź prof. Edmunda Pietrzaka opublikujemy w jednym z najbliższych numerów.

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: naturalne | trend | aprecjacja | złoty | waluta | naturalny | forint | korona
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »