Inflacja pierwszym sygnałem globalnego ożywienia

Widoczne od pewnego czasu nasilenie tendencji inflacyjnych przyjęto z uczuciem ulgi i uznano za dowód ożywienia w globalnej gospodarce. Umiarkowany optymizm sygnalizują także w wielu przypadkach dane makroekonomiczne. W ślad za tymi symptomami poprawy idą także prognozy, choć wróżą raczej powolny powrót koniunktury. Mocniejsze przyspieszenie ma być według ekonomistów udziałem krajów rozwijających się, w tym także Polski.

Pobierz za darmo program PIT 2016

Aby lepiej zorientować się, w jakiej fazie cyklu inflacyjnego obecnie się znajdujemy, warto spojrzeć na zachodzące w jego ramach zjawiska z nieco dłuższej perspektywy. Gwałtowne przejście od sięgającej w sierpniu 2008 roku 5,4 proc. inflacji w Stanach Zjednoczonych, do deflacyjnego dołka, ustanowionego dokładnie rok później na poziomie minus 1,5 proc., można uznać za proces naturalny, będący wynikiem kryzysu finansowego i jego makroekonomicznych konsekwencji. W tym samym czasie amerykańska gospodarka doznała głębokiej zapaści, kurcząc się w czwartym kwartale 2008 r. o 7,7 proc. Spadek cen osiągnął skalę największą od września 1949 r. Podobnie było w Japonii, doświadczającej 2,5 proc. spadku cen oraz w Chinach, gdzie deflacja sięgała niemal 2 proc. Nieco bardziej łagodny przebieg miały te zjawiska w Niemczech, gdzie deflacja wyniosła w najgorszym momencie 0,3 proc. i była najwyższa od 1986 r. (w całej strefie euro wskaźnik cen w lipcu 2009 r. spadł o 0,6 proc.), choć było to odbierane w kategoriach katastrofy i największego zagrożenia.

Reklama

Dzięki skoordynowanej akcji głównych banków centralnych, stosujących niestandardowe metody działania, w bardzo krótkim czasie widmo deflacji przestało straszyć. Już w połowie 2011 r. inflacja w USA sięgała 3,8 proc., w Niemczech podskoczyła do 2,6 proc., a w Chinach przekroczyła 6,5 proc. W Japonii podobny efekt został osiągnięty dopiero cztery lata później, w wyniku gigantycznego programu stymulacji fiskalnej i monetarnej, rozpoczętego pod koniec 2012 r. przez nowego premiera Shinzo Abe. Generalnie jednak od drugiej połowy 2011 r. w większości państw rozpoczęła się kolejna faza odwrotu inflacji, połączona z osłabieniem tempa wzrostu gospodarczego. Polityka pieniężna straciła swoją moc i nie była już w stanie pobudzić ani wzrostu cen, ani tempa wzrostu gospodarczego w podobnej skali jak poprzednio. Ostateczne zwycięstwo zapewniła deflacji polityka Arabii Saudyjskiej, w wyniku której ceny ropy spadły od połowy 2014 r. z ponad 100 dolarów za baryłkę do 27 dolarów w lutym 2016 r.

Obecny impuls inflacyjny jest powszechnie uznawany za dowód powrotu globalnej gospodarki na ścieżkę ożywienia, a przynajmniej za dobry prognostyk. Nie ulega jednak wątpliwości, że zawdzięczamy go przede wszystkim przekraczającej 100 proc. zwyżce notowań ropy naftowej, rozpoczętej w lutym 2016 r. Dodatkowo, wzrost ten jest głównie wynikiem ograniczenia podaży, a w mniejszym stopniu zwiększenia popytu, sygnalizującego ożywienie gospodarcze. Prognozy wskazują jednak także, że rynek ropy zbliża się do osiągnięcia stanu równowagi, do którego przyczyni się także stopniowy wzrost zapotrzebowania na surowiec. Ponadto warto zauważyć równie silną tendencję wzrostu cen wielu innych surowców przemysłowych, nie tylko energetycznych, w tym węgla, ale także większości metali używanych w przemyśle. Największą wagę prognostyczną tradycyjnie przywiązuje się do obserwacji sytuacji na rynku miedzi. Notowania tego metalu idą w górę od początku 2016 r., zwyżkując w tym czasie z 4360 do ponad 6000 dolarów za tonę, czyli o 38 proc. To najdłuższa i najsilniejsza tendencja od sześciu lat, co sugeruje, że możemy mieć do czynienia z trwałym przełamaniem złej passy. Za tą tezą przemawia także fakt, że w odróżnieniu od zwyżki z lat 2010-2011, obecna odbywa się mimo zdecydowanego umocnienia dolara.

Warto jednocześnie zwrócić uwagę na różnice w stopniu nasilenia zjawisk inflacyjnych, implikujące zróżnicowane konsekwencje z punktu widzenia polityki pieniężnej poszczególnych banków centralnych. W Stanach Zjednoczonych wskaźnik cen konsumpcyjnych osiągnął w styczniu 2017 r. poziom 2,5 proc., a więc najwyższy od marca 2012 r. i wystarczająco wysoki, by skłonić Fed do kontynuacji cyklu podwyżek stóp procentowych. W Niemczech inflacja zbliża się do 2 proc., co zaczyna już martwić tamtejsze władze i wzmacniać przekonanie, że Europejski Bank Centralny powinien powoli zacząć wycofywać się z ultra luźnej polityki pieniężnej. Jednak w całej strefie euro wskaźnik inflacji jest jeszcze daleko poniżej poziomu uznanego za pożądany. Nie ma więc wystarczająco mocnych podstaw do zakończenia skupu obligacji , a tym bardziej rozpoczęcia cyklu zaostrzania polityki pieniężnej w strefie euro. Sięgająca 2,5 proc. inflacja w Chinach może być uznana za stosunkowo wysoką, ale jak na tamtejsze warunki, sporo jej jeszcze brakuje do poziomu, który mógłby budzić niepokój i skłaniać bank centralny do działania. Do Japonii inflacja jeszcze nie zdążyła dotrzeć, więc tamtejsze władze monetarne mogą bez przeszkód kontynuować swoją politykę pobudzającą wzrost gospodarczy. Choć więc Fed ma największą moc oddziaływania nie tylko na amerykańską gospodarkę, ale na koniunkturę i sytuację na rynkach finansowych w skali globalnej, to znajduje ona i będzie znajdować jeszcze przez jakiś czas przeciwwagę w działaniach większości innych głównych baków centralnych na świecie.

Amerykański sen i europejskie nadzieje

Patrząc na największe światowe gospodarki, wciąż widać, że jest jeszcze sporo do zrobienia a jednocześnie rośnie przekonanie, że możliwości tkwiące w polityce pieniężnej uległy wyczerpaniu i nachodzi czas na większą aktywność rządów w zakresie wspomagających wzrost działań fiskalnych . W Stanach Zjednoczonych poziom inflacji jest wyższy niż dynamika wzrostu gospodarczego. Podobnie jest w Niemczech i strefie euro. Japonia wciąż tkwi w deflacyjnym zastoju, a w Chinach bliżej do kryzysu niż do pojawienia się efektów transformacji gospodarki, która ani myśli wyhamować spadkowej tendencji. Trudno o przesadny optymizm, przeglądając prognozy najważniejszych ośrodków analitycznych. Według Komisji Europejskiej, globalna gospodarka w 2017 r. wzrośnie o 3,4 proc. a w 2018 r. przyspieszy do 3,6 proc., ale głównie dzięki krajom z grupy emerging markets i developing economics, gdzie wzrost ma sięgać odpowiednio 4,5 i 4,8 proc. Dla krajów najbardziej rozwiniętych dynamika ma wynieść 1,9 proc. w 2017 r. i 2 proc. w 2018 r. W tej grupie przodować mają Stany Zjednoczone, ze zwyżką sięgającą odpowiednio 2,3 proc. i 2,5 proc. Strefa euro ma się rozwijać w tempie 1,6 proc., a w Niemczech PKB będzie rósł o 1,5 proc. Indeks cen konsumpcyjnych ma sięgać kolejno 1,7 i 1,9 proc. w krajach rozwiniętych oraz 4,5 proc. i 4,4 proc. w państwach rozwijających się. W styczniowym raporcie Bank Światowy podwyższył swoje wcześniejsze prognozy, ale i tak są one zdecydowanie skromniejsze niż zaprezentowane przez Komisję Europejską. Zakładają wzrost globalnego PKB o 2,7 proc. w 2017 r. i o 2,8 proc. w 2018 r. Gospodarka Stanów Zjednoczonych ma rozwijać się w tempie 2,1-2,2 proc. Największy optymizm względem USA wykazuje OECD, prognozując wzrost o 2,3 proc. w 2017 r. i 3 proc. w 2018 r., zakładając że będzie to efekt zapowiadanej przez Donalda Trumpa polityki. Eksperci tej organizacji zachęcają jednocześnie rządy innych państw do stosowania stymulacji fiskalnej i przeprowadzenia reform strukturalnych, wskazując na ograniczone możliwości ze strony polityki monetarnej. Jako główne zagrożenie dla wzrostu wskazują nasilające się tendencje protekcjonistyczne, których konsekwencje mogą zniweczyć efekty uzyskane dzięki reformom i bodźcom fiskalnym.

Choć wciąż jeszcze niewielu ekonomistów uwzględnia w swych modelach pozytywny wpływ polityki Donalda Trumpa na amerykańską i światową gospodarkę, to jednak wiara w to, że może ona sprawić, iż Stany Zjednoczone przejmą pełnioną niegdyś przez Chiny rolę promotora globalnego wzrostu, jest wyczuwalna. Obecne są jednak także obawy związane z zapowiedziami prowadzenia polityki protekcjonizmu i rewidowania zasad światowego handlu. Gdyby Donald Trump chciał budować wielkość Ameryki w oparciu o reformę podatków, korzystną zarówno dla obywateli, jak i przedsiębiorców oraz o pakiet bilionowych inwestycji infrastrukturalnych, można by liczyć na ożywienie koniunktury, nie tylko w Stanach Zjednoczonych.

Sytuacja w Europie, choć wydaje się stwarzać wiele poważnych zagrożeń, to jednak paradoksalnie, po wyborczym maratonie we Francji, Holandii i Niemczech, może wreszcie dojść do korzystnych zmian z punktu widzenia gospodarczych perspektyw. Szczególne nadzieje można wiązać z Niemcami, które mają doskonałe warunki do tego, by dać Europie pozytywny impuls, wykorzystując dobrą sytuację budżetu, niskie zadłużenie, a przede wszystkim gigantyczną nadwyżkę, przekształcając ją ze źródła nierównowagi w narzędzie wspierające inwestycje i wzrost gospodarczy. By tak się stało, konieczna jednak byłaby zmiana układu sił na niemieckiej scenie politycznej, czyli wzmocnienie SPD i ewentualne objęcie funkcji kanclerza przez Martina Schulza, który już teraz wyraźnie deklaruje zwiększenie inwestycji publicznych, roli Paktu Stabilności i Rozwoju oraz Europejskiego Funduszu na rzecz Inwestycji Strategicznych (plan Junckera), czyli sięganie do narzędzi z obszaru polityki fiskalnej.

Polska ma szansę, ale musi zwiększyć potencjał

Wszystko wskazuje na to, że spowolnienie tempa wzrostu naszej gospodarki, obserwowane w drugiej połowie 2016 r. miało charakter przejściowy. Sygnały przełamywania niekorzystnych tendencji widoczne były już w ostatnich jego miesiącach, a dane z początku obecnego roku tę diagnozę potwierdzają. Ubiegłoroczne osłabienie, związane w głównej mierze z przerwą w absorbcji unijnych środków i wynikającym z niej załamaniem inwestycji, dostarcza materiału do pouczających obserwacji. Najbardziej intuicyjna sprowadza się do wniosku, że "o własnych siłach" polska gospodarka jest w stanie rozwijać się w tempie 2-2,5 proc. i to w warunkach istotnego wsparcia konsumpcji prywatnej, możliwego dzięki transferom socjalnym i dobrej sytuacji na rynku pracy. Ta teza jest zbieżna z szacunkami NBP, dotyczącymi zmian potencjalnej dynamiki PKB, wskazują na trwającą od kilku lat spadkową tendencję. Obniżyła się ona z 3,6 proc. w 2012 r. do około 3 proc. obecnie. Nie jest zatem kwestią przypadku, że od dwunastu kwartałów tempo wzrostu polskiej gospodarki oscyluje właśnie wokół 3 proc., jedynie dwukrotnie nieco bardziej odchylając się od tego poziomu. Do podstawowych przyczyn tej tendencji należą pogarszające się warunki demograficzne oraz wyczerpywanie się dotychczasowych źródeł wzrostu i konkurencyjności naszej gospodarki wynikające głównie z niskich kosztów pracy. Wzrost przekraczający tę wartości jest możliwy, ale na dłuższą metę może skutkować narastaniem nierównowagi makroekonomicznej.

Choć nie brakuje zagrożeń, zarówno o charakterze lokalnym, jak i globalnym, znajdujemy się z jednej strony w komfortowej sytuacji z perspektywy najbliższych dwóch-trzech lat, z drugiej zaś pod presją wyzwań czekających nas w dłuższym horyzoncie. Doraźnie przed kłopotami ochronią polską gospodarkę konsumenci i eksporterzy, a wkrótce zacznie działać potężny impuls w postaci inwestycji współfinansowanych ze środków Unii Europejskiej. Przy takim układzie czynników, przyspieszenie tempa wzrostu gospodarczego jest tylko kwestią czasu, a ewentualne zawirowania w otoczeniu mogą jedynie nieco ograniczyć jego dynamikę. Główny problem polega na tym, by ten czas dobrze wykorzystać do zwiększenia potencjalnego tempa wzrostu. Plan minimum powinien obejmować ustabilizowanie finansów państwa oraz zahamowanie narastania zadłużenia sektora publicznego. Tym zagadnieniom w strategii rozwojowej poświęca się zbyt mało uwagi, choć koncentruje się ona skądinąd słusznie, na kwestiach przekształcania gospodarki z opartej na taniej sile roboczej w kierunku modelu bazującego na silnym przemyśle, zaawansowanych technologiach i innowacyjności.

Roman Przasnyski

Private Banking
Dowiedz się więcej na temat: inflacja | ceny | PKB
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »