Co da uzdrowisko, czego nie da SPA?

Polskie uzdrowiska. Poddane presji nowoczesnej konkurencji i malejących kontraktów z NFZ, wpadają w błędne koło deficytu i biedy. Lecz te sprywatyzowane - przyciągają klientów. 24 państwowe uzdrowiska mają połowę udziału w krajowym rynku takich usług, szacowanym na 1 mld zł rocznie, a rynek SPA w Polsce oceniany jest na 150 mln zł rocznie

Na rynku polskich uzdrowisk dzieje się bardzo źle. Głównym winnym jest, nie da się ukryć, postęp cywilizacyjny. Współwinnymi - polscy politycy, opóźniający prywatyzację zakładów leczniczych, tkwiących głęboko w wieku XX, a niekiedy nawet w XIX.
"Kryzys lecznictwa uzdrowiskowego, przy jednoczesnej wysokiej dynamice turystyki uzdrowiskowej, ma źródło w postępie nauk medycznych i szybkim tempie życia, które nie pozwala na długie kuracje u wód" - ogłosili niedawno diagnozę autorzy "Analizy przekrojowej wybranych zagadnień związanych z turystyką uzdrowiskową", powstałej przy Stowarzyszeniu Gmin Uzdrowiskowych oraz Instytucie Turystyki.

Reklama

To właśnie dlatego, poza Niemcami, Austrią i częściowo Francją, w większości krajów Europy Zachodniej już nie istnieją "klasyczne" sanatoria. Leczenie to jest bowiem bardzo kosztowne - zawiera w sobie znaczny wkład pracy (drogiej w krajach rozwiniętych, a przecież Polska szybko tu do nich równa) lekarzy, pielęgniarek, masażystów, personelu pomocniczego.

W dodatku potencjalnych - czyli dotowanych - klientów było coraz więcej, bo społeczeństwa zachodnie (polskie też) się starzeją. Nie wytrzymałby tego żaden system opieki zdrowotnej. Nic dziwnego, że ubezpieczenia społeczne lub kasy chorych w bogatych krajach wycofały się z pełnego finansowania takich usług. Dzisiaj nawet w Niemczech kuracjusz skierowany przez kasę chorych do wód dopłaca z własnej kieszeni do kosztów pobytu, żywienia i podróży. A ich wycena - w przeciwieństwie do polskiego systemu kontraktowania leczenia sanatoryjnego - obejmuje wszystkie nakłady, włącznie z odpisem na remonty i modernizację, a nawet opłatami za udział w imprezach kulturalnych.

W takich warunkach polskie placówki tego typu, opierające się głównie na niedoszacowanych i malejących kontraktach z Narodowym Funduszem Zdrowia, zarabiać na siebie po prostu nie mogą. Do roku 2004 malały kontrakty podstawowego płatnika leczenia uzdrowiskowego, czyli NFZ. Jeszcze w roku 1998 na ten cel bud- żet państwa przeznaczał 4,5 proc. łącznych wydatków na ochronę zdrowia, obecnie zmalały one do 1 procenta. Oto powód, dla którego udział kontraktów NFZ w przychodach zakładów uzdrowiskowych nie przekracza obecnie średnio 60 proc., chociaż jeszcze w 1998 r. sięgał 80 procent.

Nie udało się tej luki po NFZ zasypać zleceniami od ZUS-u i KRUS-u oraz powiatowych centrów pomocy rodzinie (PCPR), refundujących rehabilitację dla niepełnosprawnych. Państwowa kasa świeci pustkami, więc i dodatkowa budżetowa pomoc jest niewielka. W rezultacie krajowe uzdrowiska wpadają w błędne koło braku środków, inwestycji i w końcu - dobrze płacących klientów. Co prawda, według danych GUS-u, w 2005 r. z usług zakładów uzdrowiskowych skorzystało w Polsce ok. 436 tys. osób, w tym 17 proc. cudzoziemców (spośród nich prawie 94 proc. stanowili Niemcy, szczególnie chętnie odwiedzający Kołobrzeg, Świnoujście i Świeradów Zdrój), jednak.

- Z naszych ocen wynika, że w ubiegłym roku przyjechało mniej Niemców - informuje Jan Golba, wiceburmistrz Szczawnicy, prezes Stowarzyszenia Gmin Uzdrowiskowych.
- Trzeba z tego wyciągać wnioski. Niemcy rezygnują z usług leczniczych polskich uzdrowisk, bo choć są one ponad dwa razy tańsze od tych w ich kraju, to nie zawsze odpowiada im już standard.

Niemcy wolą - i czynią tak również co bogatsi polscy kuracjusze - jechać tam, gdzie za swoje pieniądze dostaną znacznie więcej. A że zakłady uzdrowiskowe w Europie już dawno zostały sprywatyzowane, występuje wśród nich silna konkurencja rynkowa, która wymusza pogoń za "modą" i ludycznymi upodobaniami klientów. Stąd nawet najsłynniejsze sanatoria na Starym Kontynencie zamieniają się szybko w hybrydy salonów kosmetycznych, hal sportowych, dansingów, a nawet kasyn gry. Tak jest w Baden-Baden, St. Moritz, Wiesbaden, Vichy, ale także w Karlowych Warach i Hajduszo-Boslo.

W dodatku coraz większa liczba potencjalnych bogatych klientów uzdrowisk nie ma po prostu czasu na tradycyjne moczenie się w wodach siarkowych czy borowinach oraz wielogodzinne picie szczaw, choćby i najlepszych. Pitne wody zdrojowe mogą kupić w markecie przy domu, a pookładać się terapeutycznym błotem - i to z samego Morza Martwego - zdołają w dowolnie wybranym prywatnym gabinecie fizykoterapii albo w SPA.

Także z tego powodu SPA zaczynają dominować na rynku turystyki leczniczej. Również w Polsce. Rośnie przecież liczba ludzi zasobnych, mimo to niemających dla siebie zbyt wiele czasu. To dla nich skrojona jest ta nowoczesna oraz najzwyczajniej modna oferta, dozowana już nawet w wersji "turbo" - na jeden weekend.

- Wiele firm kupuje u nas vouchery na sobotnio-niedzielny pobyt w ośrodku SPA jako formę nagrody dla pracowników - potwierdza Agata Milanowska, specjalista ds. turystyki biura AIR Club Centrum Podróży z Warszawy.

SPA to coraz większe zagrożenie dla biednych polskich uzdrowisk, mimo że przecież większość takich obiektów powstaje z dala od naturalnych źródeł leczniczych, czyli teoretycznie nie powinny być aż takim konkurentem dla "wód". Zagrożenie, lecz i - paradoksalnie - szansa. To właśnie SPA mogą uratować tradycyjne polskie sanatoria. Oczywiście, jeżeli te ostatnie najpierw w takie usługi zainwestują.

- Szansą dla naszych uzdrowisk jest rozwój usług SPA - potwierdza Jan Golba.
- O ile do niedawna turystyka była uzupełnieniem lecznictwa uzdrowiskowego, to obecnie klasyczne lecznictwo balneologiczne i klimatyczne staje się coraz częściej dodatkiem do oferty turystyki, w tym leczniczej.

Potwierdzają to argumenty ekonomiczne i polskie przykłady, choć właściwie poprawniej byłoby powiedzieć - jeden przykład. Jak to się robi, pokazało jedyne dotychczas sprywatyzowane (według planu na lata 2000 - 2002) polskie uzdrowisko - Nałęczów SA.

Na usługach SPA uzyskuje się wyższą rentowność - weekendowy pobyt w czterogwiazdkowym ośrodku SPA w Polsce kosztuje dziś więcej niż 10-dniowy pobyt w sanatorium. Gotowi są za to płacić nie tylko Polacy, ale i turyści zagraniczni - rośnie grupa kuracjuszy z krajów Europy Wschodniej, którzy zjawiają się w naszych uzdrowiskach tylko dlatego, że mogą w nich liczyć właśnie na usługi SPA, które u nich są wciąż w powijakach.

Lecz co mają zrobić pozostałe sanatoria, których nadal nie sprzedano rozsądnym i zasobnym inwestorom, pod populistycznym pretekstem "obrony rodowych sreber"?

Politycy proponują najłatwiejsze (dla siebie), a przy tym coraz droższe i zdecydowanie nieskuteczne leczenie zachowawcze, czyli kroplówkę z naszych podatków. W latach 2003 - 2006 resort Skarbu Państwa dokapitalizował cztery uzdrowiska łączną kwotą 21 mln zł, a 12 innym podwyższył kapitał z Funduszu Skarbu Państwa, w sumie o 73 mln złotych. Uwzględniając dotacje dla Uzdrowiska Ciechocinek, budżet państwa wydał w ostatnich latach na państwowe uzdrowiska 100 mln zł, a na początku dekady dołożył do tego jeszcze 30 milionów.

Podwyższanie kapitału publicznych uzdrowisk poprawiło ich konkurencyjność. Odrobinę. Sanatoria i szpitale są remontowane, kupuje się nowy sprzęt i technologie. Spółki uzdrowiskowe Skarbu Państwa zdobywają certyfikaty ISO 9001: 2000, HCCP, chlubią się stosowanymi technologiami...
- Metody stosowane w polskich uzdrowiskach cechuje wysoka efektywność leczenia, występująca zarówno bezpośrednio, jak i po kilku miesiącach od serii zabiegów - podkreśla prof. Irena Ponikowska z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, krajowy konsultant resortu zdrowia ds. balneo- logii i medycyny fizykalnej.

Ale co z tego, skoro nadal najsłabszymi ich ogniwami są: baza hotelowa, infrastruktura turystyczna i sportowa oraz uboga oferta towarzysząca leczeniu? Akurat te dziedziny, na których w tym biznesie zarabia się najwięcej, a także najłatwiej. Nadal tylko nieliczne sanatoria państwowe zapewniają standard akceptowany przez pacjentów komercyjnych, szczególnie z krajów zachodnich. A reszta?

- Albo tani pobyt w wieloosobowym pokoju, z sanitariatami na korytarzu, albo z dopłatą wykupienie pojedynczego pokoju z łazienką, czasami telewizorem - podkreśla Włodzimierz Śliwiński, główny specjalista ds. Uzdrowisk w Departamencie Organizacji Ochrony Zdrowia Ministerstwa Zdrowia.
- Taki wybór jest w pewnych sytuacjach koniecznością, bo ciągle mamy wielu ubogich kuracjuszy.

Chęci to jedno, a możliwości - drugie. Uzdrowiskowe spółki Skarbu Państwa, mające największy potencjał oraz udział w usługach leczniczych, nadal są w słabej kondycji finansowej, także dlatego, że co jedna ręka im da, druga w tym samym czasie odbiera.

W 1999 r. potrojono im stawkę podatku od nieruchomości, od 2002 r. uzdrowiska zaczęły uiszczać opłaty za korzystanie ze środowiska, podwyższono im też opłaty za eksploatację wody mineralnej. Na domiar złego sanatoria nie mogą się już ratować wyprzedażą majątku lub sprzedażą wód, dzięki czemu (tyle że dopiero w 2005 r.) niemal wszystkie, z jednym wyjątkiem, uzyskały dodatni wynik finansowy netto.

- Ministerstwo nie może dłużej tolerować praktyki poprawiania ujemnych wyników sprzedażą nieruchomości - powiedział jednak Paweł Piotrowski, wiceminister skarbu.
- Dla zarządów spółek minął czas administrowania, nastał zaś czas zarządzania. Resort powymieniał już znaczną część prezesów spółek uzdrowiskowych. Co to dało?

- Pomimo publicznej pomocy i dofinansowania nas kwotą 6 mln zł, nie osiągamy zysku operacyjnego z podstawowej działalności - mówi Aleksandra Niżankowska, prezes Zespołu Uzdrowisk Krakowskich SA.

W celu poprawy warunków działania, ZUK ratował się właśnie sprzedażą majątku. Z biznesplanu zarządu firmy wynika, że na dalszą realizację planów restrukturyzacyjnych, zwłaszcza poprawę standardu hotelu, potrzeba co najmniej 12 mln złotych. Takich pieniędzy ZUK nie jest w stanie wygospodarować z bieżącej działalności usługowej, przy zakładanej 5-procentowej rentowności oraz przychodach 3 - 4 mln złotych.

Próg rentowności z podstawowej działalności (usługowej) ZUK osiągnie prawdopodobnie w przyszłym roku, po zakończeniu inwestycji w bazie zabiegowo-leczniczej. A przecież dla potencjalnego inwestora ZUK byłby bardzo atrakcyjny. Atutami jest położenie - 12 km od Rynku w Krakowie - i dwa ujęcia wody siarkowej, czwarte pod względem efektywności leczenia w Europie.

- To w dużym stopniu przesądza o kierunku rozwoju działalności, bo trudno odwrócić się tyłem do takiego bogactwa - dodaje Niżankowska. Dzięki niemu ZUK może rozwijać lecznictwo uzdrowiskowe, z wykorzystaniem naturalnych surowców leczniczych, tj. wody siarkowej i borowiny, ale nie wyklucza to ich wykorzystania także w lecznictwie SPA. Bądźmy realistami - prawdopodobnie w SPA, bo rentowność kontraktowego lecznictwa uzdrowiskowego w najlepszym razie nie przekracza kilku procent, a usługi zamawiane przez NFZ ledwie pokrywają albo i nie pokrywają kosztów.

W lepszej sytuacji są spółki największe, szczególnie te, które mają więcej pacjentów komercyjnych lub dla których ważnym źródłem przychodów jest produkcja i sprzedaż wody mineralnej. Tyle że to za mało, aby poderwać polskie sanatoria do szybkiego rozwoju.

- Pomimo dodatnich wyników netto, spółki uzdrowiskowe, na skutek niskiej rentowności działalności podstawowej, odczuwają niedobór środków finansowych na realizację planów rozwojowych - przyznaje wiceminister Piotrowski.

Uzdrowiska muszą więc, chcąc nie chcąc, stawiać coraz bardziej na intratne leczenie prywatne.
- Dziś niektóre sanatoria publiczne zdobywają już tak 30, a nawet 40 proc. przychodów - szacuje Jan Golba.

Otwarte pozostaje więc nadal pytanie - w jakim kierunku mają się rozwijać uzdrowiska publiczne, aby mogły pozyskiwać kapitał na podwyższenie standardu oraz wprowadzanie nowych technologii, skoro jest to mało realne przy obecnej wycenie działalności leczniczej. Przecież bez inwestycji o nowych komercyjnych klientach, w tym zagranicznych, nie mają co marzyć.

Niemcy, szukający tańszej oferty, ostatnio, przypomnijmy, zaczęli omijać Polskę, a Polacy coraz częściej wybierają SPA lub sanatoria za granicą. Inni potencjalni bogatsi kuracjusze, np. Anglicy, Belgowie, Skandynawowie, którzy nie mają już własnych sanatoriów, nadal nic nie wiedzą o polskiej ofercie. Nasze uzdrowiska nie reklamują się samodzielnie. Powód wciąż ten sam - bieda. Co prawda na ich wspólną promocję minister gospodarki obiecał w 2005 r. 2 mln zł, ale ostatecznie przyznał tylko 800 tysięcy. Dla wielu sanatoriów zabrzmiało to jak wyrok.

- W opinii resortu zdrowia, zainteresowanie klasycznym lecznictwem uzdrowiskowym będzie w najbliższych latach rosło - zapowiada tymczasem optymistycznie Włodzimierz Śliwiński.

Lecz nie potrafi odpowiedzieć, czy lecznictwo uzdrowiskowe znajdzie się w ogóle w projektowanym koszyku gwarantowanych świadczeń medycznych. Jeżeli nie, bezpłatne w nich pozostałyby tylko same zabiegi. Polski scenariusz może więc być taki, że pociąg z ofertami SPA przyśpieszy, a uzdrowiska zostaną na peronie z braku wystarczających środków na rozwój. Wokół nich będą powstawać prywatne sanatoria, jak ostatnio np. Astoria z podkieleckich Zbludowic - kiedyś wchodziła w skład uzdrowiska Busko Zdrój, a teraz to niepubliczny zakład.

Gdzie zatem będzie przebiegać ostatecznie granica między klasycznym leczeniem uzdrowiskowym a SPA?
- Nie należy wytyczać jej arbitralnie, ale zdać się na postęp medycyny i zachowanie rynku - stwierdza Jan Golba.

Podobnie uważa Irena Ponikowska:
- Oba rodzaje działalności są potrzebne dla rozwoju uzdrowisk i wzajemnie się nie wykluczają, gdyż służą różnym grupom klientów. W otoczeniu publicznych zakładów uzdrowiskowych wyrosną więc prywatne hotele SPA, odsyłające swoich gości po usługi lecznicze w państwowych, biedniejących sanatoriach. Już prawie jedna trzecia osób korzysta ze skierowań NFZ na bezpłatne leczenie ambulatoryjne, kupując samodzielnie pokoje poza publicznymi sanatoriami. A przecież te pieniądze - często decydujące o opłacalności tego biznesu - mogłyby zgarniać sanatoria. Publiczne - raczej nie zgarną.

Piotr Stefaniak


Jak to zrobili w Nałęczowie

Uzdrowisko Nałęczów było jedynym sprywatyzowanym na początku wieku spośród siedmiu, które przewidziano do sprzedaży. Jak ocenia NIK, głównym źródłem powodzenia tej transakcji stało się posiadanie przez Nałęczów znaczącego, 10-proc. udziału w rynku sprzedaży wód mineralnych - dzięki wodzie Nałęczowianka.

W rezultacie w sierpniu 2001 r. inwestor East Springs International, należący do grupy Nestlé, po ostrej walce ze spółką Hoop kupił za 38,8 mln zł pakiet 85 proc. akcji uzdrowiska. I na dzień dobry zobowiązał się do zainwestowania w nie 30 mln złotych.

- Prywatyzacja była dużą szansą dla nas i została ona wykorzystana - mówi Aneta Muller, kierownik ds. marketingu ZL Uzdrowiska Nałęczów. Wbrew licznym obawom, nowy właściciel nie skupił się wcale na eksploatacji wody, a prywatyzacja nie spowodowała upadku sanatorium. Wręcz przeciwnie, w latach 2001 - 2006 jego przychody wzrosły o 50 procent.

Inwestor spełnił zobowiązania, należycie wyposażył bazę leczniczą i część hotelową. Obecnie większość pokojów tego ośrodka ma już własne węzły sanitarne, nowe meble, telefon i telewizor - o czym wciąż marzy reszta szefów polskich nadal państwowych obiektów.

No i inwestor - co w tym kontekście najważniejsze - skłonił zarząd spółki do rozszerzania działalności właśnie o SPA. W tym celu zbudowano dwa nowe obiekty: Termy Pałacowe oraz Atrium. W pierwszym z nich świadczone są zabiegi hydroterapii i fizjoterapii (od aerobiku w basenie, masażu aquatonic, biczy szkockich, przez hydromasaże po kąpiele perełkowe i okłady fango); tu znajduje się też część hotelowa - 50 pokoi dwuosobowych, restauracja i sale konferencyjne. Atrium jest natomiast kompleksem wodnym, składającym się z basenu zabiegowo-rekreacyjnego, sztucznej rzeki, gejzerów, sauny, jacuzzi oraz jedynego w Polsce basenu białej glinki, ma też salony kosmetyczne, fryzjerski oraz klub z kręgielnią i bilardem.

- SPA Nałęczów to odpowiedź na zapotrzebowanie osób intensywnie pracujących, pragnących przyjemnego odpoczynku - podkreśla Aneta Muller.
- Mając taką ofertę, przyciągamy nową grupę klientów.

Oto jak Nałęczów zaczyna wychodzić na prostą. W 2006 r. w jego łącznych przychodach spółka ZLUN (Zakład Leczniczy Uzdrowiska Nałęczów) i lecznictwo klasyczne miały udział 63,6 proc., a SPA Nałęczów sp. z o.o - 34,6 procent. Ale tradycyjne lecznictwo nie przynosiło nadal dochodów - ze względu na niską wartość kontraktów zawartych przez NFZ, zaś rentowność SPA sięgnęła aż 25 procent.

Rozbudowa Uzdrowiska Nałęczów owocuje także tym, że przyciąga ono nowych inwestorów i grupy usługodawców, uzupełniających działalność SPA. Powstają nowe gabinety i ośrodki lecznicze - koronarografii, chirurgii plastycznej, a w pobliżu - prywatne ośrodki wypoczynkowe oraz usługowe. - Dzisiaj Nałęczów tętni życiem - podsumowuje Aneta Muller.

Czarne chmury nad sanatoriami

Uzdrowiska mogą nie zdążyć przystosować się do nowych warunków gospodarowania. Nad wieloma z nich zawisły ciemne chmury. Obowiązująca od września 2005 r. znowelizowana ustawa o lecznictwie uzdrowiskowym nakłada na miejscowości mające już status uzdrowiska obowiązek sporządzenia - do końca lipca 2008 r.
- tzw. operatu. Jest to forma sprawozdania zarządów gmin lub związków gmin, w którym mają opisać, czy w istocie spełniają kryteria działalności uzdrowiskowej.

Chodzi zwłaszcza o sposób zagospodarowania strefy "A" ochrony uzdrowiskowej. Musi być w niej co najmniej 75 proc. terenów zielonych, a nie powinno być domów mieszkalnych, zakładów itp. obiektów.

Jeżeli właściciel obszaru uzdrowiskowego nie spełni do sierpnia 2008 r. ustawowych wymogów, nie zalesi terenu lub nie zburzy pewnych budynków, niektóre ośrodki mogą w rezultacie stracić status uzdrowiska. W efekcie lekarze nie będą mogli kierować do ich sanatoriów pacjentów opłacanych przez NFZ, czyli wyschnie podstawowe źródło przychodów zakładów uzdrowiskowych.

Najcięższe chmury wiszą nad tradycyjnymi perłami polskich uzdrowisk - Ciechocinkiem, Krynicą Zdrojem, Muszyną, Rabką i Świeradowem Zdrojem. Każde z tych sanatoriów będzie osobno negocjowało z resortem zdrowia swój status. Sprawa jest poważna, a czasu mało.

Ale lista uzdrowisk może się także wydłużyć - i to już w nieodległej przyszłości. Kilka polskich gmin dopytuje się bowiem od pewnego czasu w resorcie zdrowia o możliwość uzyskania statusu "uzdrowiska". Formalnie muszą spełnić w tym celu sześć podstawowych warunków, spośród których najważniejszym jest posiadanie naturalnego źródła leczniczych surowców mineralnych. Najłatwiej odkryć złoża solanek, stąd kilku pretendentów pojawiło się nad morzem - np. gminy Dąbki i Łeba, w których solanki są.

Trudna unijna pomoc

Zarządy spółek uzdrowiskowych muszą coraz bardziej liczyć na siebie, np. zdobywać środki (nawet dziesiątki milionów złotych) z funduszy strukturalnych Unii Europejskiej, w ramach Regionalnych Programów Operacyjnych na lata 2006 - 2013. Jednak specjaliści uważają, że pozyskanie tych pieniędzy jest mało realne. Twierdzą zazwyczaj, że sanatoria małe są za biedne, by zgromadzić wymagany wkład własny do projektu unijnego dzięki bieżącej działalności. Z kolei duże spółki, zatrudniające ponad 250 osób - nie będą mogły korzystać z publicznej pomocy unijnej lub krajowej, ponieważ zabraniają tego obowiązujące przepisy.

To właśnie dlatego koncepcja towarzysząca założeniom prywatyzacji publicznych uzdrowisk, aby łączyć te spółki w jeszcze większe przedsiębiorstwa, nic nie da. I błędem jest także - twierdzą eksperci - zamiar prywatyzacji w pierwszej kolejności najmniejszych i najsłabszych spółek SP na tym rynku, jak również założenie, że znajdą się inwestorzy akceptujący mniejszościowy, 49-procentowy udział w spółkach średniej wielkości.

Międzynarodowy run na SPA

Według międzynarodowych ekspertów z branży turystycznej, dziś żaden hotel nie jest już wart miana luksusowego, jeżeli do nazwy nie doda magicznego zwrotu "SPA". Tym wymaganiom rynkowym nie oparł się nawet jeden z najbardziej luksusowych hoteli na świecie - Al Bustan Palace InterContinental w Muscat (sułtanat Oman), już nie wspominając o London Marriott Hotel County Hall. Także nowo budowane hotele w Polsce będą oferować usługi SPA. W końcu czerwca 2006 r. w Sopocie wkopano łopatę pod pięciogwiazdkowy Sheraton, który pierwszych gości przyjmie przed sezonem letnim w 2008 roku. - Jego atutem będzie, jakże by inaczej, centrum SPA na poziomie, jakiego jeszcze nie ma w Polsce - chwalił się dziennikarzom Krzysztof Bielak, reprezentujący inwestora, firmę NDI.

Luksusowe i największe dotychczas w Polsce SPA (4 tys. mkw.) znajdzie się też w otwieranym właśnie Hotelu Hilton w Warszawie.

Co da uzdrowisko, czego nie da SPA?

Uzdrowisko to z definicji miejscowość, która ma warunki naturalne niezbędne do prowadzenia lecznictwa. Należą do nich właściwości lecznicze klimatu, walory przyrodnicze i estetyczne krajobrazu, naturalne zasoby wód mineralnych, gazów i peloidów (borowin), leczniczy wpływ morza oraz inne czynniki biofizyczne środowiska, wywierające korzystny wpływ na organizm człowieka.

Dlatego na świecie i w Polsce ograniczona jest liczba miejscowości uzdrowiskowych, w przeciwieństwie do usług typu SPA, które mogą być prowadzone nawet w centrach największych miast. W Warszawie np. taką ofertę można znaleźć zarówno w usługowych ciągach nowych osiedli mieszkaniowych, jak i w hotelach.

Na terenie uzdrowisk działają zakłady lecznictwa uzdrowiskowego, w skład których mogą wchodzić: szpitale uzdrowiskowe, sanatoria, tj. obiekty lecznicze wykorzystujące walory uzdrowiskowe, prewentoria (sanatoria dla dzieci) i przychodnie uzdrowiskowe.

W sanatoriach leczy się przewlekłe schorzenia. Zdaniem specjalistów, w niektórych przypadkach kuracji sanatoryjnej nadal nie da się zastąpić innymi terapiami, choć są i zdania, że to przeszłość lecznictwa. W polskich miejscowościach uzdrowiskowych skupione są ponadto wykwalifikowane kadry medyczne, co jest ewenementem na skalę światową. Na przykład jedynie w Polsce uczelnie medyczne nadal kształcą lekarzy o profilu balneologii.

Intratna turystyka lecznicza

Ludzkość przykłada coraz większe znaczenie do zdrowego stylu życia, twierdzi Światowa Organizacja Zdrowia. Badania przeprowadzone w Europie Zachodniej na początku tej dekady wykazały, że przeciętny turysta wydaje dziennie 74 euro, natomiast turysta korzystający z oferty wellness - 96 euro. Według danych Instytutu Turystyki, w 2005 r. przeciętny turysta wydał w Polsce blisko 156 dol. (dziennie - 34 dolary). Nastąpiły przy tym istotne zmiany w deklarowanych wydatkach turystów. Najwięcej przeznaczali oni na ochronę zdrowia (218 dol. na osobę), czyli aż o 43 proc. więcej niż w 2004 r., mniej na kongresy i konferencje (217 dol.) oraz prywatne przyjazdy szkoleniowe (217 dolarów). Malały natomiast nakłady na zakupy w Polsce (tylko 22,4 proc. wydatków turystów).

30 tys. ludzi leczy wodą i błotem

Tylko w polskich usługach uzdrowiskowych i turystycznych zatrudnionych jest bezpośrednio prawie 30 tys. osób, a trzy razy więcej w ich otoczeniu. Z danych za 2005 r. wiadomo, że w Polsce są 43 uzdrowiska, w których działa 137 zakładów uzdrowiskowych, a wszystkie one dysponują 24,3 tys. miejsc noclegowych. Dość zróżnicowana jest struktura własnościowa zakładów lecznictwa uzdrowiskowego. Największe i najbardziej znane to 24 spółki Skarbu Państwa, mające połowę udziału w rynku usług lecznictwa uzdrowiskowego, szacowanego na blisko 1 mld złotych. Do MSWiA oraz MON należy 11 szpitali i sanatoriów, a w grupie 100 pozostałych podmiotów świadczących usługi lecznictwa uzdrowiskowego znajdują się sanatoria branżowe, komunalne i prywatne.

Manager Magazin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »