Rola życia: Joanna Brodzik

Dotąd 200 dni w roku spędzała na planie filmowym. Pozostałe 165 w podróżach. Dojrzała do zmiany. Zaszła w ciążę, urodziła bliźniaki.

Joanna Brodzik/fot. Andreas Szilagyi
Joanna Brodzik/fot. Andreas SzilagyiMWMedia

Zanim jednak pojawiła się na planie, pojechała z nami do Hollywood. Sesja zdjęciowa w słynnym studiu była dla niej próbą generalną. Joanna Brodzik w rolach filmowych i życiowych.

Los Angeles, czerwiec 2009. Ready? Go! Oh yeah! You're fantastic! Joanna w brokatowej sukni mruży oczy, zaciąga się papierosem. Uśmiecha się, zaraz poważnieje. Pozuje. W najmodniejszym wśród gwiazd studiu fotograficznym Smashbox niedaleko Venice Boulevard właśnie zaczęła się sesja. Rano był tu Robert Downey junior, wczoraj Lucy Liu. Dziś Joanna wciela się w role bohaterek z Blue Velvet, Tajemnic Los Angeles, Kill Billa i Kasyna. Sama wybrała te postaci. - Każda z nich we mnie siedzi albo fascynuje. Znowu jest aktorką. Przyznaje, bała się pierwszego ujęcia.

Twój Styl: "Hollywood cię potrzebuje!" - słyszałaś zachwyty fotografa? Stęskniłaś się za graniem?
Joanna Brodzik: Okrzyki to tylko wyraz jego profesjonalizmu. Zagrzewał mnie do kolejnego zdjęcia jak boksera do walki! Ale to prawda, bałam się, wchodząc dziś do studia. Nie wiedziałam, czy jest jak z pływaniem i jazdą na rowerze - tych umiejętności się nie zapomina - czy będę uczyła się grać od początku. Poszło całkiem nieźle. Minęło dokładnie 900 dni, odkąd zeszłam z planu Magdy M. Rok temu urodzili się Jaś i Franek. Sama udzieliłam sobie długiego urlopu macierzyńskiego, uznałam, że po latach intensywnej pracy potrzebuję czasu tylko dla rodziny. Nie gnało mnie, żeby w wieczorowej sukience biegać na imprezy, bo już się nabiegałam.

Nie zależało, żeby wrócić, bo zaspokoiłam ambicję. Wycofując się, nie miałam obaw: co będzie, jeśli wypadnę z obiegu, stracę ważną rolę, nie zaproszą mnie na castingi. Wróciłam, kiedy poczułam, że chłopcy są na tyle duzi i bezpieczni, że mogę ich zostawić pod opieką niani. Teraz powrót do zawodu daje mi nową energię.

Rola mamy jest fajna?
Najważniejsza, wielowymiarowa. I najtrudniejsza.

Twój STYL - okładka październikowego wydania magazynu
Twój Styl

Chociaż przyznaję, napięcie z powodu zmęczenia i odpowiedzialności było tak duże, że czasem bałam się: nie znajdę siły na następny dzień. Nauczyłam się odpoczywać w warunkach ekstremalnych - na przykład zasypiać w 90 sekund. Jak stracę pracę, zatrudnię się w GROM-ie i będę uczyć komandosów "power-drzemek". Zresztą prawie każda mama wie, w czym rzecz.

Dlaczego nie poprosiliście z Pawłem Wilczakiem, Twoim partnerem, o pomoc bliskich?
Od początku wiedziałam, że chcę jak najdłużej radzić sobie bez babć, cioć i opiekunek. Nawet w najcięższych momentach nie żałowałam, że sami z Pawłem zajmowaliśmy się chłopcami. Dostaliśmy wyjątkową szansę, żeby stać się rodziną, bez ingerencji, po swojemu. Testowaliśmy to nasze partnerstwo od nowa, we czwórkę. Jesteśmy dumni, że nie daliśmy się skusić "ułatwiaczom".

Byłoby cudownie, gdyby ktoś gotował, sprzątał, zdejmował część odpowiedzialności. Ale nawet gdy spałam dwie godziny na dobę, myślałam: mam szansę poznać moich synów. Nie da się tego zrobić inaczej, niż będąc z nimi non stop. Co z tego, że znajomi zapraszają na bal przebierańców albo mam ochotę chwycić paszport i w kilka godzin znaleźć się w innym świecie. Jeszcze to zrobię. Za chwilę. Teraz jest czas tylko dla nas.

"Patrzę tęsknie na magiczne wrota, za którymi jest świat ludzi wyspanych, którzy czytają książki i mają nieograniczony czas na mycie zębów?", napisałaś w felietonie kilka miesięcy po urodzeniu chłopców. Otwarcie przyznałaś: nie jestem mamą, która ma bzika na punkcie dzieci.
Pozwalam sobie na uczucia, które u wielu kobiet budzą lęk i poczucie winy. Nieraz sina z bezsilności wychodziłam na kilka minut przed dom, żeby złapać dystans i nie zwariować od krzyku dzieci. Albo zamykałam się w łazience i przeklinałam w ręcznik, ile wlezie.

Pozwalałam sobie na myśl, gdy doprowadzali mnie do szału: dranie, zamknę was na pawlaczu i wyjadę, gdzie pieprz rośnie. A potem, gdy Franek unosił z zachwytem rudą brew, widząc mnie na obcasach, a Jasiek zaryczał ze śmiechu basem, byłam "ugotowana". Podobnie jak wtedy, gdy odkryli swoje cienie na ścianie. Potrafili godzinę zafascynowani grą odbić wykonywać takie akrobacje, że mogliby wzbogacić jogę o kilka nowych asan.

Nieustająco robią na mnie wrażenie. Teraz na przykład Jaś uczy się porządku - uprząta trawnik w parku z każdej pojedynczej koniczynki. Franek, syn poszukujący, jest na etapie badania świata. Wyciąga rękę jak Napoleon i bez słów pyta: Co to? A ja mówię: To jest, kochanie, lustro. A to sokowirówka. Jak każdą mamę zachwyca mnie to, jacy są wyjątkowi, inteligentni i inni od "nie moich" dzieci.

A Ty dzięki nim jesteś inna?
Przestałam, obserwując dwóch tak różnych ludzi, udawać, że istnieje tylko jeden "właściwy" punkt widzenia. Jestem bardziej tolerancyjna, mniej despotyczna. No i zrezygnowałam wreszcie z roli "kierowniczki kuli ziemskiej", która chciała kontrolować wszystko i wszystkich. Sprawdzałam, czy przyjaciółka zaszczepiła się przed wyjazdem w tropiki, doradzałam, jak gotować kuskus i wychowywać psa husky. Odpuściłam. Jak mi z tym dobrze!

Hotel Sheraton w Los Angeles. Na podjeździe przed wejściem 12-metrowe białe limuzyny. Hi girls, time for coffee? - zaczepia nas portier. Jak co rano spotykamy się z Joanną i naszą stylistką na kawie. W całym hotelu wszyscy żłopią ją w biegu z papierowych, ogromnych kubłów, więc ściśnięte na wąskiej ławce przy parkingu sączymy nasze espresso z porcelanowych filiżanek. Joanna kończy pierwsza. - Przy chłopcach nauczyłam się robić wszystko dwa razy szybciej. Mniej czasu na kąpiel, malowanie paznokci, pisanie felietonów. Mniej czasu dla siebie - uśmiecha się.

Trudno było Ci zrezygnować z "miłości własnej?
Bronię jej, bo jest potrzebna - mnie, ale także chłopakom.

W czym się przejawia?
To momenty, gdy czytam gazetę w garażu "za pięć siedemnasta", żeby maksymalnie wykorzystać pobyt niani, która wychodzi o piątej. Kiedy idę do kina na poranne seanse, bo wieczorem dzieci są kąpane i przytulane. Albo na wariackie zakupy, gdy z siedmioma torbami ubrań mówię do przyjaciółki: więcej towaru nie wchłonę. Co pewien czas z powodu miłości własnej udaję się do "klubu księżniczek".

Mówisz o damskich sabatach?
Pijemy znakomite wino albo ohydną kawę w przypadkowym lokalu i bez rozgrzewki przechodzimy do spraw najważniejszych. Wszystkie mówimy jednocześnie i rozumiemy, o co chodzi. Nieważne gdzie, wystarczy nam jakikolwiek stolik, choćby w hali Dworca Centralnego. Nie ma tabu, jest grupowa sesja terapeutyczna i najintymniejsze wyznania. To daje totalne poczucie solidarności kobiecej i siłę. Wielką siłę.

A gdy potrzebujesz natychmiastowej przyjemności - tu i teraz - kupujesz ekstratorebkę, idziesz do spa?
Świeżutkie, pomalowane pazury i masaż! Mogę chodzić w jutowym worku, ale ze starannym manikiurem i rozmasowanym karkiem. Uwielbiam też gotować, bo to alchemiczny proces zamiany produktów w energię i miłość. Jesteśmy z moim mężczyzną gastronautami i globtroterami. Kiedy myślę: zasłużyłam na frajdę, sprawdzam ceny biletów lotniczych na przykład do Samoa Zachodniego i czytam, co lubią tam jeść. Prawdziwy bonus to podróże. Lub, tak jak teraz, ich planowanie.

Podróżowałaś non stop. Przyjaciółka śmiała się: Będę ci reglamentować paszport!
Z rozkoszą wsiadałam w dzieciństwie do zatłoczonych pekaesów i wysiadałam z nich, przejechałam autostopem właściwie całą Europę, a małymi kolorowymi kartami pokładowymi linii lotniczych mogłabym wytapetować mieszkanie. Zdarzyło mi się wyjść z domu z minitorebką i tego samego dnia zwiedzać katedrę w Mediolanie.

Znam stan dróg na Zanzibarze, piętrowe pijalnie tequili w Meksyku i miejsce na Sardynii, o którym NIKT nie wie. Kiedyś wciąż kombinowałam, jak by tu poukładać bezlitosny kalendarz zajęć tak, żeby móc znowu gdzieś wyskoczyć. Wiem, że wkrótce znowu będę w drodze. Będziemy, gdy chłopcy tylko podrosną. Na razie zabieram ich na trzy miesiące na Mazury. Będą ze mną na planie Domu nad rozlewiskiem, serialu według powieści Małgorzaty Kalicińskiej, w którym gram główną rolę.

Nie mogłaś się doczekać naszego wyjazdu do Los Angeles?
"Wreszcie się wyśpię, poczytam", myślałam. Po raz pierwszy, po roku od urodzin chłopców, będę sama. Na lotnisku w Warszawie usłyszałam płacz dziecka, które zgubiło piłeczkę. Rozpłakałam się razem z nim. Instynkt macierzyński to dla kobiety konstrukcja wspaniała i zarazem okrutna. Z jednej strony marzysz, żeby się wyspać, z drugiej dowolny małolat w hali odlotów szlocha i nokautuje cię wściekła tęsknota za dziećmi. Dotarło do mnie, że już nie jestem tą singielką, która kiedyś przechodząc przez kontrolę paszportową na lotnisku, zostawiała "resztę" za bramką.

Marta Bednarska

Fragment artykułu pochodzi z październikowego numeru magazynu Twój STYL. Więcej znajdziesz na www.styl24.pl.

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas