Policja wzięła się za czystość spalin. Sprawdź, czy stracisz dowód!

Na kierowców masowo pozbywających się ze swoich aut "ekologicznych patentów" padł blady strach. Policjanci w wielu miejscach kraju wzięli się za badania emisji spalin. Czy oznacza to, że auta z "wyprutymi" katalizatorami i filtrami cząstek stałych znikną z ulic?

Trujące pojazdy obrała za cel chociażby drogówka z Krakowa. Tylko w zeszłym roku funkcjonariusze skontrolowali w mieście ponad tysiąc pojazdów. W 306 przypadkach badanie zakończyło się zatrzymaniem dowodu rejestracyjnego. Policjanci - w przypadku aut z silnikami benzynowym - korzystają z analizatorów spalin zakupionych przez Urząd Miasta (KANE AUTO 4-1). Na wyposażeniu patroli pojawiają się też tzw. dymomierze (urządzenia badające współczynnik pochłaniania światła przez spaliny) - stosowane do weryfikacji pojazdów z silnikami wysokoprężnymi.

Reklama

Podobne badania - wyrywkowo - przeprowadzane są również w innych miastach, jak chociażby we Wrocławiu, gdzie władze - już w styczniu - zapowiadały obdarowanie policjantów dziesięcioma dymomierzami. Czy tego rodzaju urządzenia są w stanie wykryć popularne wśród właścicieli diesli przeróbki polegające np. na usunięciu filtra cząstek stałych lub zaślepieniu zaworu EGR?

Chociaż policjanci zarzekają się, że tak, w rzeczywistości, prowadzone przez nich kontrole nie mają na celu weryfikacji tego typu (niezgodnych z prawem) zachowań. Filtry cząstek stałych montowane są w nowoczesnych dieslach po to, by spełnić rygorystyczne normy emisji spalin Euro 5 i Euro 6 (a te określają głównie poziom emisji CO2 i NOx). Problem polega na tym, że pomiar zadymienia nie jest tożsamy z analizą składu spalin.

Policjanci nie badają więc spalin pod kątem zgodności z deklarowaną przez producenta pojazdu normą, lecz sprawdzają, czy poziom zadymienia nie wykracza poza wartości określone w polskich przepisach...

W przypadku silnika wysokoprężnego - zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z dnia 18 lipca 2008 roku - pomiar polega na - co najmniej trzykrotnym  (policjanci wykonują z reguły cztery próby) "rozkręceniu" silnik do obrotów maksymalnych i trzymaniu go pod obciążeniem przez czas nie krótszy, niż 1,5 sekundy (przerwa pomiędzy pomiarami powinna wynosić co najmniej 15 sekund). Następnie trzeba wyliczyć średnią ze wszystkich pomiarów i porównać ją ze specjalną tabelą biorąc pod uwagę rok produkcji i występowanie (bądź nie) turbosprężarki. Identyczne badanie - przynajmniej teoretycznie - powinno zostać przeprowadzone przez diagnostę przy każdym(!) obowiązkowym badaniu technicznym pojazdu.

W praktyce oznacza to, że wyrywkowych kontroli obawiać się mogą jedynie właściciele starych, wyeksploatowanych aut, wyposażonych w klasyczną pompę wtryskową lub pierwszą generację układu common-rail. Większość nowszych (a więc tych, w których występują filtry cząstek stałych) pojazdów z silnikami Diesla wyposażona jest w - działający na postoju - ogranicznik obrotów, więc wykonanie tego typu pomiaru jest niemożliwe! Co więcej, polskie normy dotyczące zadymienia spalin są na tyle łaskawe, że nowoczesny samochód z usuniętym filtrem cząstek stałych - o ile układ wtryskowy jest sprawny - bez większych problemów zmieści się w narzuconych przez ustawodawcę wartościach!

Na wyniki pomiarów ogromny wpływ ma np. sposób posługiwania się pedałem gazu. Zalecenia dotyczące badania mówią o "szybkim lecz nie gwałtownym" wciśnięciu pedału przyspieszenia, dzięki czemu unikniemy tzw. "przelewania" wtrysków - w czasie ewentualnej kontroli warto więc o tym pamiętać.

Oznacza to, że - przynajmniej w przypadku silników Diesla - policyjnej kontroli obawiać się mogą nie ci, którzy zdecydowali się usunąć filtr cząstek stałych, lecz - przede wszystkim - zwolennicy tzw. "chipotuningu". Dymomierz bezwzględnie obnaży wszelkie modyfikacje fabrycznych map wtrysku, które - z reguły - objawiają się właśnie zwiększonym dymieniem. Widoczne gołym okiem zadymienie spalin jest wynikiem obecności w nich dużej liczby (powyżej 500 mg/m3) cząstek stałych, głównie - sadzy.

Wbrew pozorom, więcej powodów do obaw mogą mieć w czasie kontroli kierowcy starych samochodów napędzanych silnikami benzynowymi. W ich przypadku analiza spalin obnaży wszelkie nieprawidłowości w składzie mieszanki paliwowo-powietrznej. W przypadku usuniętego katalizatora spokojnie spać mogą jedynie właściciele aut wyprodukowanych przed lipcem 1992 roku, gdy weszła w życie norma Euro 1 (co w praktyce zmusiło producentów do stosowania reaktorów katalitycznych w układach wydechowych).

Pamiętajmy jednak, że nieprawidłowości w składzie spalin niekoniecznie świadczyć muszą o bezprawnym działaniu właściciela (usunięcie katalizatora). Częściej przyczyną jest stosunkowo błaha usterka sondy lambda lub np. któregoś z czujników temperatury. Policjant nie ukarze nas więc za "brak katalizatora" lecz "zły stan techniczny pojazdu". W przypadku nadmiernej emisji spalin taryfikator przewiduje karę w wysokości 300 zł (bez punktów karnych). Kierowca - najprawdopodobniej - straci też dowód rejestracyjny.

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: DPF
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy