Latające samochody za rok zaczną wozić pasażerów

Piątek, 19 października 2018 (14:50)

Wiele wskazuje na to, że za rok latające samochody staną się komercyjnym faktem. Będą to jednak bardziej podniebne taksówki wymagające lotnisk, niż samochody osobowe unoszące się ponad drogami aby ominąć korki.

Zainteresowanie branżą latających samochodów szybko rośnie. Od 2016 roku inwestorzy venture capital wyłożyli już na tego typu projekty ponad 140 mln dolarów. Potencjał widzą potężni gracze z branży samochodowej jak Toyota czy właściciel Volvo, chińska firma Geely oraz lotniczej jak Airbus. Pierwsze próby uniesienia auta w powietrze miały miejsce już sto lat temu, kiedy powstał koncept luksusowego pojazdu pod nazwą Curtiss Autoplane. W 1949 roku w USA zbudowano Aerocar, który otrzymał nawet licencję od urzędu ds. cywilnej aeronautyki - samochód można było przekształcić w obiekt latający doczepiając mu skrzydła i śmigła, a cała operacja trwała 15 minut. Wynalazca - Molton Taylor nie znalazł jednak producenta chętnego do komercjalizacji jego dzieła.

Współczesne projekty latających samochodów różnią się znacznie. Niektóre są po prostu pasażerskimi dronami inne przypominają łodzie z rozkładanymi skrzydłami nad którymi pojawiają się śmigła. Mogą poruszać się po drogach, ale do startu i lądowania wymagają lotniska lub przynajmniej lądowiska. Pierwsze projekty skupiały się na pojazdach przypominających helikoptery, to jednak z uwagi na duże zużycie energii ograniczało ich dystans. Obecnie większość prototypów wyposażona jest w składane skrzydła, a niektóre mogą osiągnąć dystans powietrzny przekraczający 100 kilometrów.

Najbliżej komercyjnego sukcesu, bo sprzedaż zapowiedziano na przyszły rok, jest dwuosobowy model Transition zbudowany przez założoną w 2006 roku firmę Terrafugia z amerykańskiego stanu Massachusetts przejętą przez Geely, właściciela szwedzkiego Volvo. To pojazd drogowy wymagający pasa startowego wyposażony w składane skrzydła i wysuwane koła niezbędne do startu. Dysponuje napędem spalinowo-elektrycznym z doładowaniem, którego moc przenoszona jest na wirnik umieszczony za kabiną pilota. Jego cena ustalona została na poziomie 400 tys. dol. co porównywalne jest z najlepiej sprzedającym się lekkim samolotem Cessna 172. Powietrzna hybryda porusza się z prędkością ponad 160 km na godzinę, osiąga pułap około 3 km i zasięg 400 km. W kabinie pilota znajdziemy tradycyjną kierownicę, pedał przyśpieszenia i hamulca do jazdy po drodze oraz wolant i pedały do sterowania w powietrzu. Samochód przeobraża się w samolot w ciągu minuty i posiada już pozwolenia na poruszanie się po drogach i w powietrzu, pod warunkiem startu i lądowania wyłącznie na lotniskach. Do kierowania nim wymagana jest licencja pilota. To wszystko sprawia, że pojazd jest raczej niszową propozycją choć adresowaną do osób, które niekoniecznie miały już doświadczenia z lataniem, ale chciałyby mieć taki wynalazek w swoim przydomowym garażu. Założyciel firmy Carl Dietrich podkreśla zalety rozwiązania wskazując na łatwość przemieszczania się w modelu door-to-door i odporność na warunki atmosferyczne, które dotyczą tradycyjnego ruchu lotniczego. Można wyjechać z garażu, udać się na miejsce startu, ominąć miejskie korki, wylądować i dotrzeć w wyznaczone miejsce - wszystko bez opuszczania pojazdu. Użytkownik może w ten sposób zaoszczędzić sporo czasu, który normalnie straciłby na lotnisku oraz pieniędzy gdyby musiał uiszczać opłaty za parkowanie na nim i kupować paliwo lotnicze. Jednak wymóg korzystania z lotniska znacznie ogranicza szansę na masowe upowszechnienie modelu Transition. Podobne ograniczenia ma słowacki AeroMobil bardzo podobny do koncepcji amerykańskiej, tyle tylko, że ma kosztować 1 mln dolarów, a firma twierdzi, że zaoferuje go klientom za dwa lata.

Większe możliwości mają pojazdy pionowego startu określane skrótem VTOL (vertical take-off and landing). To z reguły pojazdy przeznaczone do transportu na krótkie dystanse do 50 kilometrów. Niektóre zamiast tradycyjnych urządzeń sterowniczych mają ekrany, na których wprowadza się cel podroży i jego współrzędne - stąd prosta droga do autonomicznych latających taksówek, które jednak nie poruszają się po drogach, ale za to mogą lądować praktycznie wszędzie. Takim dronem pasażerskim jest niemiecki dwuosobowy Volocopter, które lata z szybkością nie przekraczającą 100 km na dystansie do 40 km. Napędza go aż 18 wirników, a firma ujawniła go na pokazie w Dubaju w sierpniu bieżącego roku.

Poważnie w projekty latających samochodów zaangażowali się potentaci branży lotniczej i producenci samochodów. Tak wygląda projekt Toyoty, która wraz z Intelem zainwestowała 100 mln dolarów w kalifornijski Joby Aviation, która to firma zbudować ma elektryczną podniebną taksówkę wyglądem zbliżoną do tradycyjnego samolotu z wieloma wirnikami mogącą przewieźć aż pięciu pasażerów. W ideę autolotów w specyficzny sposób wszedł również Boeing ogłaszając konkurs dla projektantów - w pierwszym etapie wyłoniono już 10 najbardziej obiecujących, choć bardzo zróżnicowanych projektów. Nie próżnuje jego europejski konkurent - Airbus, który rozwija dwa modele latających aut, w tym bardziej znany koncept pojazdu pionowego startu Vahana, który służyć ma miejskiej mobilności a testowe loty już się zaczęły. W takich rozwiązaniach nadzieję pokłada Uber, który w oparciu o nie chce rozwijać usługi podniebnych taksówek na żądanie dostępne przez jego aplikację (UberAir Service). Testy planowane są na rok 2020 w Los Angeles. O takich perspektywach myślą też japońskie zatłoczone miasta - pracuje tam nad tym wiele firm - między innymi Nippon Airways i potentat elektroniczny NEC. Symbolicznym krokiem w kierunku nowych możliwości transportowych miałoby być zapalenie znicza olimpijskiego na igrzyskach w 2020 roku przez latający samochód. Pierwsze próby zakończyły się jednak niepowodzeniem.

Rozwój transportu miejskiego na bazie latających samochodów może, poza kwestiami technicznymi napotkać na dwie kluczowe bariery - opór instytucji regulujących transport powietrzny i drogowy dbających o bezpieczeństwo i niedobór pilotów posiadających odpowiednie licencje, bo potrzeba ich będzie setki tysięcy. Rozwiązaniem mogą być pojazdy autonomiczne, bez pilota. Specjaliści twierdzą, że zostaną one dopuszczone do ruchu szybciej niż auta bez kierowcy - nie wymagają rozbudowanej infrastruktury i mają być mniej narażone na kolizje.

Mirosław Ciesielski

INTERIA.PL

Podziel się