Marina Litwinienko walczy o ukaranie morderców jej męża
Przed ośmiu laty Aleksandr Litwinienko - rosyjski krytyk poczynań Kremla, były agent rosyjskiego wywiadu - został otruty radioaktywnym izotopem polonu. Zemsta Putina dosięgła go w Londynie, gdzie on i jego rodzina znaleźli bezpieczny (jak im się wówczas wydawało) dom. Marina Litwinienko, wdowa po Aleksandrze, z nostalgią wspomina tamte czasy. - Byliśmy razem; ja, mąż i dziecko. Tu uświadomiłam sobie, jak wspaniale jest żyć w wolnym kraju.
Szczęście trwało zaledwie 6 lat. Aleksandr otwarcie oskarżał prezydenta Federacji Rosyjskiej o śmierć dziennikarki Anny Politkowskiej. Wszczął nawet na własną rękę śledztwo w tej sprawie. Organizował w Londynie wystąpienia, podczas których demaskował zbrodniczą politykę reżimu. To nie mogło mu ujść płazem... 1 listopada 2006 r. wystąpiły u niego dziwne objawy chorobowe, wskazujące na zatrucie nieznaną substancją. Trzy tygodnie później Litwinienko już nie żył.
Od śmierci męża Marina ma tylko jeden cel: znaleźć i ukarać sprawców tej zbrodni. O jej popełnienie oskarżani są dwaj rosyjscy agenci, którzy prawdopodobnie podali Aleksandrowi herbatę z radioaktywnym izotopem. Jednym z podejrzanych jest obecny deputowany Dumy, Andriej Ługowoj. Fakt ten poważnie obciąża stosunki Wielkiej Brytanii z Rosją: Litwinienko był przecież brytyjskim azylantem.
- Sasza nie był politykiem, ale walczył o lepszą Rosję - mówi wdowa po dysydencie. Kobieta chce ujawnić wszystkie szczegóły morderstwa jej męża i pokazać tym samym swoim rodakom, że w prawdziwej demokracji panuje praworządność. Myśl o tym dodaje jej siły, ale przesłuchania w sądzie nie są dla niej łatwe. Powracają wtedy bolesne wspomnienia. Ujawnienie prawdy to dla Mariny Litwinienko jedyny sposób na pogodzenie się ze śmiercią najważniejszego człowieka w jej życiu.